„I z powodu mojego imienia będziecie w nienawiści u wszystkich” (Łk 21, 17)
Jesteśmy lubiani i cenieni, ludzie uśmiechają się do nas. W towarzystwie jesteśmy osobą znaczącą i chętnie słuchaną. I przychodzi taka chwila, że chcemy i musimy powiedzieć: – tak jestem chrześcijaninem i uważam, że aborcja to zabijanie człowieka, że cudzołóstwo to zło, że rozbijanie rodziny w imię „miłości” to cierpienie rozmyślnie zadawane drugiej osobie. Kradzież i kłamstwo jest obrzydliwością często wołającą o „pomstę do nieba”. I co wtedy? Ano już nie jesteśmy „duszą” towarzystwa. Zamiast uśmiechu – grymas pogardy czy choćby niechęci, pukanie palcem w czoło i opinia dewoty. Już niekoniecznie dostaniemy zaproszenie na grila, a i awans w pracy nie do końca może być pewny. A to i tak jest wersja „light”. Bywają takie miejsca na świecie, gdzie taka deklaracja kończy się „krwawą łaźnią”.
W tym wszystkim dziwi tylko… zdziwienie wielu chrześcijan, że tak właśnie jest. A niby jak ma być? Jezus wielokrotnie podkreślał, że królestwo Jego nie jest z tego świata, że on sam będzie znakiem sprzeciwu. A świat tak jak odrzucił Jego, tak będzie odrzucał i Jego wyznawców. Może się nie podobać? Może. Ale jeśli jesteśmy chrześcijanami, to narzekać i dziwić się nie wypada.
Jestem kustoszem (pracuję na Wydziale Nauk o Wychowaniu UŁ), a prywatnie miłośnikiem górskich wędrówek. Kiedyś, przez wiele lat wspierałem młodzież i narzeczonych w ich wędrówkach, może nie po górach, ale równie nieprzewidywalnych i ciekawych szlakach na drodze do sakramentu małżeństwa. Prowadziłem spotkania formacyjne. Czas ten pełen inspirujących rozmów i przemyśleń zaowocował upodobaniem do zgłębiania Pisma Świętego i poszukiwania coraz to wartościowszych sposobów na jego osobiste odczytywanie.
taak :) doświadczam tego często – na grilla mnie jeszcze zapraszają, ale grymas na twarzy pytający czy ze mną wszystko ok to często :)