Na końcu ciemnej alejki pewien człowiek zobaczył tajemniczą postać, która poruszała się w jego kierunku. -To na pewno niedźwiedź lub inny drapieżnik – pomyślał wędrowiec, gotowy do ucieczki. Gdy był nieco bliżej, zauważył, że postać posiada kształty człowieka. –To z pewnością bandyta, który chce mnie okraść lub zabić wśród nocy –zawyrokował mężczyzna, planując odwrót. Gdy jednak nieznajomy podszedł bliżej, człowiek ów rozpoznał w nim swojego brata, który po prostu wyszedł mu na spotkanie.
Ta prosta opowieść jest często przytaczana przez kard. Gianfranco Ravasiego, przewodniczącego Papieskiej Rady Kultury podczas spotkań w ramach tzw. Dziedzińca dialogu. Uświadomienie sobie konieczności owego dialog (obejmujący wyznawców różnych religii i ateistów) jest niezbędne we współczesnym, pluralistycznym świecie. Tylko rozmowa może wyzwolić z lęku przed drugim. Do takiej postawy zachęca także papież Franciszek, który jeszcze jako metropolita Buenos Aires wzywał wszystkie strony życia publicznego do wytworzenia kultury dialogu i spotkania. Dodajmy: dialogu, prowadzonego nie w celu nachalnego nawracania innych na wiarę, ale zmierzającego do wzajemnego poznania się i ubogacenia sobą nawzajem.
Zapyta ktoś: po co mam spotykać się i odnosić z szacunkiem do osób, które nie podzielają mojego światopoglądu? Przecież nie widzę ich co niedziela w kościele, mamy różne charaktery, inną hierarchię wartości, itd. Albo z drugiej strony: po co mam życzliwie poznawać kogoś, kto jest przedstawicielem ciemnogrodu Kościoła, który przecież odpowiada za całe zło w historii ludzkości? Faktem jest, że wyjście poza własny bastion przekonań i zwyczajów może być czymś bolesnym. Człowiek musi bowiem wówczas skonfrontować swoje zdanie ze zdaniem drugiego (przy założeniu, że to nie ja muszę mieć zawsze rację), a to wymaga odwagi.
Potrzeba dialogu wynika z międzyludzkiej solidarności. Amerykański trapista Tomasz Merton zapamiętał dobrze pewne osobiste doświadczenie, które miało miejsce 18 marca 1958 roku, gdy zakonnik szedł jedną z ulic Louisville. Zapisał potem w swoim Dzienniku: „(…) nagle uderzyło mi do głowy nieodparte przekonanie, że oni [przechodnie] są moi, a ja jestem ich, że nawet gdybyśmy byli kompletnie nieznajomi, to obcość nie ma prawa istnieć między nami. (…) Przynależność do ludzkiej rasy stanowi zaszczytne przeznaczenie, nawet jeśli zważymy, że jest to rasa przejęta zbyt wieloma absurdami i potrafi popełniać przeokropne błędy: cóż, pomimo to sam Bóg chlubił się, zostawszy członkiem rodzaju ludzkiego. (…) Obcy nie istnieją! (…) Gdybyśmy mogli widzieć jedni drugich w taki sposób co dzień i zawsze, nie byłoby więcej wojen, nie byłoby nienawiści, nie byłoby okrucieństwa i chciwości… Niemałym problemem, jak mi się zdaje, byłoby wówczas to, że upadłszy na kolana, wielbilibyśmy jedni drugich”. Olśnienie, jakiego doznał ten współczesny mistrz duchowości wydaje się czymś z pozoru banalnym, ale może ono skłonić do refleksji nad własnym stosunkiem do innych ludzi.
Oczywiście, postawa Maksymiliana Kolbego czy Janusza Korczaka, którzy poszli na dobrowolną śmierć za bliźnich jest przykładem heroizmu, który nie każdy może zrealizować. Również zachowanie człowieka, który sypiał na podłodze tak długo, jak długo w niewygodzie był więziony jego przyjaciel (anegdota opowiadana przez bohatera Upadku Camusa) jest przykładem solidarności, o którą w codziennym życiu trudno.
Dostrzeganie drugiego wynika z prostego faktu, że każdy człowiek jest ważny. Pewien benedyktyński mnich opowiadał historię, jak to rozdawał dzieciom cukierki. Kilkuletnia dziewczynka podeszła do niego i powiedziała, że podobne słodycze otrzymuje od swojej babci. Pogodny benedyktyn odparł: -Te od babci są pewnie lepsze; ja to już wiesz, jestem stary zakonnik, nikt ważny. W odpowiedzi usłyszał zdecydowane: -Co to znaczy? Każdy jest ważny! To, o czymś przypomniało dziecko, uświadomił sobie doskonale główny bohater filmu To wspaniałe życie Franka Capry. Mężczyzna po nieudanej próbie samobójczej rzucił do swojego Anioła Stróża: -Lepiej byłoby, gdybym się nie urodził. Po chwili… znalazł się w wymarzonej sytuacji. Jak się szybko przekonał, owa rzeczywistość bardziej przypominała koszmar, niż bajkę: ujrzał grób brata, którego nie uratował w dzieciństwie, bo przecież nie żył. Rozpoznał znajomych, którzy stali się nędzarzami, którym nie pomógł w danej chwili, bowiem nie żył. Spotkał wreszcie swoją żonę, która została smutną starą panną, nikt się z nią nie ożenił, bo przecież główny bohater nie żył. Oczywiście wszystko kończy się dobrze, niemniej przytoczony film raz jeszcze podkreśla prawdę, że przecież KAŻDY JEST WAŻNY.
A gdzie w tym wszystkim Bóg? Jak uczył wielki filozof XX wieku Emmanuel Levinas, tylko w Twarzy Drugiego można dostrzec niewidzialnego Boga. Co więcej, człowiek jest wówczas odpowiedzialny przed Nim za życie brata. Wśród okropności zła nie wystarczy więc pytać: gdzie był Bóg?, ale także: gdzie był człowiek? Eklezjologia katolicka (nauka o Kościele) wyraźnie zaznacza, że Stwórcę można odnaleźć m. in. w Liturgii, sakramentach, zgromadzeniu wiernych, Dekalogu. Prawdą jest jednak, że Bóg na ziemi posiada twarz człowieka, każdego człowieka. O tym uczy przecież Jezus z Nazaretu, gdy mówi: cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, uczyniliście mnie (Mt 25, 40). Rację miał rabin z talmudycznej opowieści, do którego przyszedł człowiek i zażądał, by ten przedstawił mu w czasie stania na jednej nodze na czym opiera się judaizm. Rabbi odrzekł: -Nie czyń drugiemu, co Tobie niemiłe. Na tym opiera się Tora, reszta jest tylko dodatkiem. Teraz idź i próbuj to realizować. Identyczną zasadę można by odnieść do chrześcijaństwa.
Drugi człowiek nie jest więc kimś obcym, kto miałby jedynie gorszyć i irytować. Nie jest tylko przeciwnikiem ideowym, zwolennikiem innej partii. Nie jest wreszcie wrogiem, z którym trzeba walczyć w imię obrony wiary, tradycji i Kościoła. Drugi to przedstawiciel tej samej co ja rasy, jedyny wizerunek Boga, który możemy dostrzec podczas ziemskiego życia. Osobiste różnice, które muszą się pojawić są drugorzędne.
W zakończeniu filmowej adaptacji Nędzników (2012) bohaterowie śpiewają: „Kochać innego człowieka to widzieć twarz Boga”. Może warto próbować to realizować. Warto też pamiętać o tym, co Tomasz z Akwinu zawarł w swojej modlitwie. Po tym, jak prosi Boga, by on sam był miły dla otoczenia, trzeźwo dodaje: „Choć Ty wiesz, że z niektórymi naprawdę ciężko wytrzymać”.
„Wśród okropności zła nie wystarczy więc pytać: gdzie był Bóg?, ale także: gdzie był człowiek?” Genialne!!!