On jeździ z jednej wojny na drugą. Staje się to jego uzależnieniem. Odnosi kolejne sukcesy zawodowe, jest szanowany i doceniany. W tym czasie ona czeka w domu. Nawet nie na powrót, ale na telefon informujący o jego śmierci. Dręczą ją obsesje, cierpi na depresję, w końcu poddaje się terapii w klinice stresu bojowego. Nigdy nie była na wojnie, wystarczy, że mąż był. Wracał z plecakiem podziurawionym przez pocisk, obok niego ciągle ginęli ludzie, opowiadał fascynujące historie, przelewał na nią swoje obawy, wątpliwości, strach. Ona chłonęła to wszystko jak gąbka. Stała się kłębkiem nerwów. W ramach terapii napisała książkę. „Miłość z kamienia” to literatura najwyższej próby. Świetna warsztatowo, poruszająca i co najważniejsze prawdziwa.
Najmocniejszym fragmentem w całej książce był dla mnie moment, kiedy autorka robiąc zakupy w sklepie spotyka przypadkowo dawną koleżankę. Zagaduje ją o jakąś błahą sprawę, pyta o kilkuletniego synka, który chodzi do przedszkola. Koleżanka tłumaczy, że syn chodzi już do szkoły, a obie kobiety nie widziały się od czasu, kiedy Grażyna w trakcie spotkania bez słowa wyszła z kawiarni. Od tego czasu minęły trzy lata. Początkowo kobieta wydzwaniała do Jagielskich, zapraszała do kina, proponowała spotkania, aż w końcu się poddała. Dopiero to przypadkowe spotkanie uświadomiło mi faktyczny stan ducha autorki. Pani Jagielska stwierdziła, że przełomowe momenty w jej życiu najczęściej następowały w marketach. Dla mnie też był to drastyczny i szokujący przełom. Takie uderzenie obuchem w głowę, że Jagielska to nie żadna histeryczka, ale kobieta skrzywdzona i udręczona przez strach, obawy, niepewność i w jakimś stopniu miłość.
Lektura książki nie jest łatwa, bywa zawstydzająca i przytłaczająca. Zdarzają się momenty dziwne, mało zrozumiałe, jakby wyrwane z kontekstu, niedopowiedziane. Czasami czułam się jak intruz, bo przypadkowy człowiek nie powinien słuchać tak intymnych wyznań, wchodzić w czyjeś życie, być świadkiem nawet wbrew własnej woli. „Miłość z kamienia” to książka, która mogłaby nigdy nie zostać wydana drukiem. W końcu autorka napisała ją dla siebie w ramach terapii. Jednak szkoda by było, gdyby ten tekst leżał gdzieś na dnie szuflady w domu Jagielskich. Literatura byłaby uboższa bez tej trudnej, smutnej, a przy tym spełnionej i szczęśliwej historii miłosnej. Ostatecznie Wojciech Jagielski zrezygnował z pracy korespondenta wojennego. Zrobił to dla niej. Z miłości. Polecam.