Było około godziny 14:40. Siedzę z kumplem w KFC i jem „kurczaka” w przysadzistej panierce… Nagle do stolika obok dosiada się babcia z wnuczką (około 3-4 latka). Mała dziewczynka do lewej rączki miała przywiązanego jednorożca wypełnionego helem.
Po chwili babcia zwraca się do wnuczki: – I co zrobiłaś!? Spojrzałem w stronę dziewczynki, która nic nie wylała, nic nie ubrudziła, ale postanowiła uwolnić swojego różowego jednorożca, nie zdając sobie sprawy, że zrobiła to bezpowrotnie i nieodwołanie. – Teraz on już tam zostanie! – powiedziała babcia. Na co dziewczynka zaniosła się ogromnym płaczem i jękiem, który zwrócił uwagę wszystkich wokoło.
Dziecko, kiedy zrozumiało, co zaszło, krzyknęło: „Wracaj!” i niemal jednocześnie wyciągnęło swoje obie rączki w stronę sufitu, przez który starał się przedrzeć do nieba jej dmuchany przyjaciel. – Wracaj do mnie! – żal mi się jej zrobiło jak cholera, ale po chwili ten żal rozszerzył się na wszystkich będących wokoło ludzi. Wtedy pomyślałem sobie, czy my, dziś, potrafilibyśmy tak zatęsknić za Tym, który kiedyś też wzniósł się do nieba i zawołać „Wracaj do mnie!”?