Tak o swojej drodze za Jezusem mówi siostra Lusine, ze zgromadzenia zakonnego Sióstr Służek NMP Niepokalanej. Szukając swojego powołania znalazła je ponad 2000 km od domu rodzinnego, położonego w Gruzji, w malowniczym zakątku Kaukazu, którego mimo uroków nie wahała się opuścić dla największej przygody, do jakiej zaprosił ją Bóg. Raz nawet z tego domu uciekła, stawiając wszystko na jedną kartę, nie oglądając się za siebie i bez wymówek typu „Tak Panie, ale….” przyjechała do polskiego zgromadzenia.
Jestem pełna podziwu, dla tak odważnej decyzji. Czy można powiedzieć, że była to podróż „one way ticket”?
s. Lusine: Tak, rzeczywiście wbrew planom swoich bliskich opuściłam dom rodzinny, ale nie była to typowa ucieczka nastolatki, do której na pewno nie namawiam. Byłam już osobą pełnoletnią, która samodzielnie funkcjonowała. Jednak kiedy zdecydowałam się na życie zakonne, wiedziałam, że nie może być żadnego „ale”, żadnej wymówki. Miałam głębokie przekonanie, że to moja droga i ruszyłam, zostawiając wszystko, kierując się wezwaniem, jakie miałam w sercu.
Dlaczego akurat Polska? Czy w Gruzji nie było możliwości dołączenia do jakiegoś zgromadzenia?
s. Lusine: Do ukończenia 24 lat nie byłam katoliczką, więc przez długą część swojego życia nie wiedziałam nawet o istnieniu sióstr zakonnych, ani takiego rodzaju życia. Prowadziłam normalne życie typowej gruzińskiej dziewczyny. Pracowałam jako nauczycielka języka rosyjskiego. Miałam chłopaka, z którym zgodnie z głębokimi tradycjami rodzinnymi naszego kraju, snuliśmy plany na dużą rodzinę.
Skąd zatem myśl o zakonie?
s. Lusine: W moim domu rodzinnym bywali znajomi rodziny, którzy byli katolikami. Wybrałam się kiedyś z nimi na Mszę Św. do okolicznego kościoła na wsi. Zobaczyłam wtedy, że zebrani przyjmują Komunię Św. i poczułam pragnienie, że ja też chcę w tym uczestniczyć. Nie mogło to jednak nastąpić tak od razu i dopiero po około roku w pełni uczestniczyłam we Mszy św. Do przyjęcia Komunii Św. przygotowywały mnie siostry zakonne i po roku bycia katoliczką rozstałam się z chłopakiem, żeby wstąpić do ich zgromadzenia.
Pierwsze co się nasuwa na myśl, to że siostry, które zajmowały się przygotowaniem do przyjęcia Komunii Św. namówiły do wstąpienia do nich.
s. Lusine: Hehe (śmiech) Nie… kiedy zobaczyłam styl życia sióstr, to sama uznałam, że chcę żyć, jak one. Wszystkie były takie rozmodlone, panowała atmosfera ciszy, siostry dbały o kwiaty, wypiekały komunikanty, przygotowywały katechezy dla dzieci. Tak wyglądała ich codzienność i mnie przyciągała. Dlatego przyjaźń z siostrami poskutkowała decyzją o wstąpieniu do zgromadzenia.
Jednak nie została siostra akurat w tym zgromadzeniu, bo jak widzę nie ma siostra żadnych zewnętrznych oznak życia zakonnego, jak habit na przykład?
s. Lusine: Tak, po jakimś czasie formacji, miałam wątpliwości, czy akurat takie zgromadzenie jest dla mnie. Przerwałam postulat i za jakiś czas wróciłam do swojego chłopaka. Uznaliśmy wtedy, że czas na założenie rodziny. Zaręczyliśmy się, mieliśmy kupione mieszkanie i oczekiwaliśmy na ślub.
Jak zmieniły się okoliczności tym razem, że jak się domyślam, do ślubu nie doszło?
s. Lusine: Narzeczony, który był wojskowym wyjeżdżał na szkolenie. Ja uznałam, że czas przed ślubem, to dobry moment na jakiś wyjazd, bo po ślubie może nie być na to czasu. Wtedy ks. z mojej parafii zaproponował mi wyjazd na ŚDM w Kolonii w Niemczech. W trakcie pobytu poszliśmy pomodlić się do katedry. Moją uwagę przykuły wówczas siostry zakonne, które w tym czasie również zebrały się na modlitwie. Mimo zaręczyn powróciła myśl o życiu zakonnym. Miałam szczęście porozmawiać o tym z towarzyszącym nam księdzem. Sytuacja stawała się coraz bardziej skomplikowana. Z jednej strony był narzeczony i zaręczyny, a z drugiej myśl o życiu zakonnym.
Co wpłynęło na ostateczną decyzję?
s. Lusine: Wracałam na mającą się odbyć ceremonię ślubu, a tym czasem po powrocie ku mojemu zaskoczeniu narzeczony wszystko odwołał. Uznał, że on też nie jest gotowy i nie zapewni mi szczęścia, na jakie zasługuję. To była dla mnie wyraźny znak, że powinnam powrócić na drogę życia zakonnego. Tylko był w tym wszystkim jeden szczegół. Chciałam służyć w Kościele, ale bez zewnętrznych oznak takiego życia. Trochę już zrezygnowana myślałam, że takiej możliwości pewnie nie ma. Ku mojemu zaskoczeniu kapłan z Polski, który wiedząc, jaką drogę przebyłam w poszukiwaniach duchowych powiedział, że jest taka możliwość i tym sposobem znalazłam się w Polsce w Łomży. Później trafiałam na stałą formację do Mariówki.
Nie żałuje siostra tego, co zostawiła? Piękne otoczenie, wizja życia rodzinnego z dużą rodziną, dziećmi?
s. Lusine: Bóg w swojej mądrości i dobroci niczego nam nie odbiera, ale daje znacznie więcej niż możemy się spodziewać. Po roku życia w zgromadzeniu miałam roczną posługę w Kolegium Amerykańskim w Rzymie, gdzie obsługiwałam stołówkę, gdzie było ponad stu księży. Obsługa kuchni, była jak gotowanie dla dużej rodziny. Podobnie po powrocie do Polski, gdzie zajęłam się pracą z dużą ilością dzieci na świetlicy.
Jak dzisiaj wygląda codzienność z perspektywy życia zakonnego?
s. Lusine: Teraz mieszkam i pracuję w Łomży, a od przeprowadzki do Polski minęło już prawie 13 lat. Dobrze czuję się w tym kraju i z Polakami. Szybko się zaklimatyzowałam, choć na początku nie znałam nawet języka polskiego. Teraz nie sprawia mi on żadnego problemu. Poza pracą zawodową w wolnych chwilach organizuję spotkania Młodzieży Franciszkańskiej oraz odpowiadam za nowe powołania poprzez organizację dni skupienia i rekolekcji dla dziewcząt.
Dziękuję za rozmowę.
Z siostrą Lusine udało mi się spotkać 26 maja 2019 r. w kolejną rocznicę odzyskania przez Gruzję niepodległości. Okazuje się, że nasze kraje wiele łączy na przestrzeni dziejów, a dziś Gruzja staję się coraz częstszym i popularnym kierunkiem podróży, wybieranym przez Polaków. Niektórzy żartobliwie (bardziej lub mniej) twierdzą, że to dlatego, że mamy wspólnego wroga. Po rozmowie z siostrą Lusine jestem przekonana, że mamy wspólnego Boga, który jednoczy, a nie dzieli.