Długo zastanawiałam się do czego porównać wiarę. Chodzi mi o jej obecność w życiu, sytuacje w których się pogłębia, zmienia, ucieka.
Co powoduje, że ulega pogłębieniu i od czego zależy jej ugruntowanie?.
Życie to sinusoida. Straszny to banał, ale niestety prawdziwy. Patrzenie na życie i wszystkie jego aspekty przez pryzmat wiary, pomaga nadać sens sytuacjom, po ludzku nie do zniesienia i zaakceptowania.
Wiarę, porównuję do dziecka w łonie matki.
Najpierw jest malutka, rośnie przez pewien czas, by dojść do momentu, kiedy trzeba wydać jej owoc na świat.
Przychodzą pierwsze skurcze… trudne sytuacje, dramaty, przeplatane czasem odpoczynku, spokoju. Z biegiem czasu, skurczy jest coraz więcej, są coraz bardziej bolesne… Pojawia się prośba o znieczulenie, które nie zawsze przychodzi.
Ostatnia faza porodu to czas próby. Próby sił. Próby, którą życie przeprowadza na naszym istnieniu. I wtedy okazuje się, kto jest na świecie i w jakim jest stanie.
Zaczyna się nowe. U każdego inne. Bo przecież dróg prowadzących do Boga jest tyle, ile ludzkich istnień.
A wiara? Oby była jak gorczycy ziarno.