POSTanaVIAm, czyli postne ścieżki, cz. I – ŁOGROMNA ŚWICA I POPIELNICA
Po styczniowych niuansach epifanijnych (zobacz artykuł), nadszedł czas przyjrzeć się uważniej lutowym (w tym roku) – wielkopostnym zagwostkom. A w tym temacie – im więcej czytam, tym mnie mam pewności, ale wszak jak mawiał Św. Augustyn – dubito ergo sum, więc choć teologiem nie jestem, to odważę się na upublicznienie moich małych rozważań. Ale zacznijmy od twardych faktów i definicji, bo fundament to podstawa.
Widzimy już zatem, że mamy i religijny, i świecki wymiar poszczenia. Nas jednak interesuje ten pierwszy, więc sięgnijmy od razu po „kolubrynę”, tj. Kodeks Prawa Kanonicznego (KPK), w którym posty pojawiają się w kanonach dotyczących dni pokuty (kan. 1249-1253). I od razu zwracam uwagę, na pewien językowy zamęt – post jest jedną z form pokuty, która to jednak pokuta, w sposób szczególny wiążę się z okresem Wielkiego Postu. W skrócie: jest post (wielki), na który składa się m.in. pokuta, która składa się m.in. z postu. Bez dobrego ogarnięcia tego tematu, można by uznać że to masło maślane, a wszak masło mało postne jest…
Trzeba sobie uświadomić, że wbrew tym językowym skrótom myślowym w nazewnictwie, błędem jest myślenie iż „obchodzenie” Wielkiego Postu, jest tożsame z poszczeniem. Matematycznie rzecz ujmując, zbiorem największym jest owa kanoniczna – pokuta, gdyż: Wszyscy wierni, każdy na swój sposób, obowiązani są na podstawie prawa Bożego czynić pokutę. (…) zostają nakazane dni pokuty, w które wierni powinni (…) podejmować akty umartwienia siebie przez (…) post i wstrzemięźliwość (kan. 1249)[1]. Post (tu: jako konkretne ograniczenie w spożywaniu, o czym w kolejnej części) zatem jest podzbiorem pokuty. Kolejny kanon dodaje: W Kościele powszechnym dniami i okresami pokutnymi są poszczególne piątki całego roku i czas wielkiego postu – co daje nam kolejny podzbiór „pokuty”, który będzie miał część wspólną z podzbiorem „postu”.
O każdym wspomnianym powyżej postno-pokutnym smaczku (którym wg mnie jednak bliżej do smaku ciepłego, świeżego chleba prosto z dobrej piekarni lub wiejskiego pieca posmarowanego prawdziwym masełkiem niż do czerstwego pumpernikla) porozważamy dogłębniej w kolejnych częściach, a teraz wypada jeszcze napisać małe-co-nieco odnośnie tytułu tej części – wziął się on z mojego własnego infantylizmu religijnego, do którego się uczciwie przyznaję, co by nie robić tu z siebie Mędrca-Świata-Monarchy. Trzeba o tym napisać ekspiacyjnie, ale też i z nadzieją, że a nuż jakiś zagubiony jak i jak byłem, to przeczyta. I tu trzeba, jak wcześniej o post, zapytać – z czym się nam kojarzy – gromnica? Otóż mnie (lawirującemu w dziecięctwie między salką katechetyczną, a boiskiem, a w młodości między wiarą, a zwątpieniem) od zawsze gromnica kojarzyła się z wielgachną, i grubą niczym hakownica świecą (taką jak paschał), która nieodzownie występuje w duecie, a ich występ zawsze odbywa się w grobowym nastroju, gdyż towarzyszy zgonowi. Długi z resztą czas sądziłem, że świece te targał do delikwenta ksiądz, a nie że delikwent miał je (tj. ją) od początku w domu… Że wiedzy tej nie posiadłem w okresie dorastania, to można by jeszcze szukać usprawiedliwień, ale nic mnie nie oczyszcza z faktu, że tak lubując się w słowach, nigdy w dorosłości już nie tknęło mnie by sprawdzić, czemu groMnica, a nie na przykład groBnica, co by lepiej odpowiadało charakterowi, który jej przypisywałem. A to jedno sprawdziwszy już bym doszedł po nitce do kłębka, choć akurat te gromy to też nie najjaśniejsza okoliczność z gromnicą związana. Jak łatwo się domyślić, także Matka Boska Gromniczna, kojarzyła mi się z wyjątkowo posępnym obliczem Mateczki. I nawet nie pomogło tu odkrycie kilka lat temu, że utrwalił się w kulturze ludowej wizerunek MB Gromnicznej w otoczeniu wilków (które to zwierzęta wyjątkowo lubię). Trwałem w tym marazmowym wyobrażeniu tego święta, aż do tego roku, gdy uświadomiony zostałem, że i gromnica nie taki charakter przecież ma, a i nie jest ona w tradycyjnej nazwie tego święta, tylko oficjalnie mamy Ofiarowanie Pańskie, I w zasadzie wystarczy skupić się na czytaniach, żeby dostrzec, jakie to święto doniosłe, radosne, pełne blasku, owszem także gromnic, ale symbolizujących Chrystusa, który od chrztu, aż do śmierci, oświetla mroki, które pojawiają się w naszym życiu. A doprowadziwszy nas przecież do samego końca, nie zostawia, a wierzymy w to, że gdy po raz ostatni przymkniemy powieki, to i po drugiej stronie będzie już czekał i oświetlał drogę wiodącą na spotkanie z Ojcem. Jakże radosne zatem to święto! I tutaj poszedł bym dalej (mam nadzieję, że nie nazbyt gorliwie jak to się niekiedy zdarza neofitom, a w tym temacie akurat się nim czuję) – i Popielec też bym przestał traktować ze smętnym zadumaniem (tudzież zadumkaniem[2]) i nosem na kwintę – bo i czy ten popiół nie ma raczej nam przypominać o śmiertelności jedynie cielesnej powłoki, skrywającej nieśmiertelną duszę? Zadumaniu mówię tak, ale czemu by nie radosnemu, postowi – niecierpliwemu, pokucie – uśmiechniętej! :)
[1] skrócenia wynikają ze skupienia chwilowo wyłącznie na aspekcie postu, ale później wrócę do pełnego omówienia tego kanonu
[2] wg staropolskich zwyczajów w Wielkim Poście grywano tylko nokturny i dumki
Pochodzi ze Świnoujścia, od kilkunastu lat mieszka na Nowej Pradze w Warszawie. Z wykształcenia politolog, z zawodu pisarz, dramaturg, masażysta, fotografik, dziennikarz niezależny, podróżnik oraz admin w biurze podróży. W przeszłości bywał magazynierem, ratownikiem wodnym, guwernerem, kucharzem, ochroniarzem.