Tytuł tego wpisu nawiązuje do starotestamentalnego imienia Boga. Bóg sam się tym imieniem przedstawił człowiekowi. Zastanawia mnie zatem jedno – czemu o tym zapominamy i nie zwracamy się nim do Najwyższego?
Modlitwa jest czymś niesamowicie ważnym w naszym życiu, przynajmniej powinna być. Każdy człowiek, bez względu na to czy jest katolikiem czy nie, odczuwa w swoim życiu pewną pustkę. Jest przy tym świadomy, że musi istnieć jakaś siła, która wszystkim kieruje, która determinuje każde działanie. Dla jednych będzie to Budda, dla innych Allah, a dla jeszcze innych Jahwe.
Nie chcę tu się zastanawiać nad wierzeniami buddystów czy muzułmanów, tego w tym wpisie nie znajdziecie. Usiłuję tylko pokazać, że w człowieku jest tęsknota za Bogiem. Ludzi po prostu cieszy myśl, że nie znaleźli się na ziemi przypadkowo, lecz że to nasze istnienie nie ogranicza się do tu i teraz, jest pewną częścią ciągłości. Stąd to szukanie Boga na tym świecie.
My katolicy, mamy niesamowicie bogatą w znaki realnej obecności Boga Tradycję. Mamy Pismo Święte, mamy Eucharystię czyli ciało samego Stwórcy. Skupmy się jednak na Piśmie Świętym i jednym jego fragmencie. Bóg w Starym Testamencie przedstawia się człowiekowi jako „JHWH”, co tłumaczymy jako „JESTEM”.
Imię piękne, bo wskazuje na obecność Najwyższego w każdej sekundzie, która była, minęła jak również w całej przyszłości. Bóg nie „był” i nie „będzie”. On zawsze JEST. Gdy się modlimy, bardzo często zwracamy się do Boga różnymi określeniami. Mówimy o Nim Bóg Ojciec, Stwórca, Najwyższy, Pan, Pasterz itp. To wszystko określenia wymyślone przez człowieka, by jakoś nazwać to, co niepojęte. Czy jednak nie zapominamy, że mamy niesamowity skarb w postaci imienia „JESTEM”?
Bóg się nam PRZEDSTAWIŁ po to, byśmy mówili do Niego po imieniu! Mam wrażenie, że te wszystkie wyżej wymienione przeze mnie określenia budują jakąś barierę w relacji człowiek-Bóg. Trochę jak w naszych międzyludzkich kontaktach. Gdy ze zwrotów grzecznościowych per pan/pani przechodzimy na „ty”, nasza relacja od razu wydaje się jakaś bliższa.
Z Bogiem jest dokładnie tak samo. Podał nam On swoje Imię nie po to, byśmy o Nim zapomnieli, ale po to, by jeszcze bardziej się do nas zbliżyć, by zburzyć te wszystkie bariery, które nas ograniczają w rozmowie z Nim. MOŻEMY ZWRACAĆ SIĘ DO JESTEM PO IMIENIU! Czy to nie wspaniałe? Pamiętajmy o tym, spróbujmy to wprowadzić do naszej modlitwy.
Proszę mnie teraz tylko źle nie zrozumieć – to nie znaczy, że mamy przestać używać określeń typu Pan czy Stwórca. One nam są też jak najbardziej potrzebne! Dzięki nim uświadamiamy sobie przed Kim stoimy, z Kim rozmawiamy.
Pamiętajmy więc, by z Bogiem rozmawiać jak z przyjacielem. A do przyjaciela nie zwracamy się chyba „Panie Łukaszu”/”Pani Katarzyno”? Relacja przyjacielska wymaga bliskości, a więc przejścia na „ty”. To właśnie uczynił sam Bóg przedstawiając się Mojżeszowi, a przez niego wszystkim nam. Jestem na Ciebie czeka!
Student dziennikarstwa i komunikacji społecznej na KUL, pasjonat literatury, tworzę różne grafiki :)
„siła, która wszystkim kieruje, która determinuje każde działanie. Dla jednych będzie to Budda, dla innych Allah, a dla jeszcze innych Jahwe” Jako znany złośliwiec i krytykant spytam tylko, czy aby oświecony człowiek może być jakkolwiek tożsamy z Bogiem Stwórcą Wszechrzeczy…. Przecież to w końcu postać historyczna…. Nie był nawet pierwszym człowiekiem na ziemi…. A stan zwany Nirvana nie zachęcałby istniejąc do zainteresowania losem każdego atomu od chwili jego Stworzenia. Ani Jedyny, ani żaden inny z Boskich atrybutów nie da się tu dopasować. Polecałbym chwilę rozwagi, czy to zestawienie jest adekwatne…