Dzieci szybko uczą się pacierza, trochę dłużej trwa nauka przeżegnania się, bo koordynacja słaba, strony się mylą, która prawa, a która lewa. Bardzo chętnie modlą się do Anioła Stróża i Michała Archanioła.
Ojcze Nasz…o mój Boże
Modlitwę pańską deklamują bez zająknięcia, ale nie wszystkie słowa rozumieją, dlatego często przekręcają. I zamiast „i nie wódź nas na pokuszenie”, głośno i z całego serca recytują „i nie wódź nas na pokruszenie”.
No śmiech, bo jak się nie roześmiać
W głowie powstaje obraz pokruszonej bułki, czy okruchów na stole, w fotelu tudzież w łóżku i kojarzy się z bałaganem maluchów, bo pączka jadły, bułę, albo mini pizzę. No i nakruszyły i pokruszyły pulchne, pyzate pieczywo.
Tylko, że człowiek także może się pokruszyć
Jeśli bliżej przyjrzymy się temu przejęzyczeniu odkryjemy, że znajduje się w nim głębsza myśl. ‘Nie wódź nas na pokuszenie” jest prośbą, aby Bóg nie wystawiał ludzkiej słabości na próbę. Tymczasem w przejęzyczeniu odnajdziemy prośbę, abyśmy w zetknięciu ze złem nie rozsypali się.
Przecież bez trudu pod ciężarem rozpaczy można runąć twarzą w błoto
Jakże łatwo rozkruszyć się niczym kajzerka na cząstki lub suche drobinki. Niby ciało ludzkie to zupełnie inna materia niż pszenny wypiek, to jednak taka metamorfoza jest możliwa i nie rzadka. W takim wypadku ciało zachowuje swój kształt, bo rozkruszeniu ulega wnętrze. Jedni zamarzają inni zmieniają się w proch, a jeszcze inni niczym replikatory rozsypują się na maleńkie elementy, cząstki czy opiłki. W jednym momencie, w sekundzie istniejąca postać rozsycha się i w formie czarnego języka złożonego z miliona ziarenek pieprzu uderza o bruk. Potem szybko niknie w kurzu i brudzie ulicy.
Z dziecięcego przejęzyczenia powstała ciekawa refleksja.
Autorka, czytelniczka, blogerka.