Jakiś czas temu nie mogłam spokojnie być w domu. Za oknem wył i skamlał pies, kilkumiesięczny szczeniak. Był zamykany w dużej, ale gęsto oplecionej siatką ograniczonej przestrzeni. Wył. Niekiedy zaczynał już przed 6 rano. W początkach zarejestrowania jego obecności wyszłam na balkon. Powiedziałam coś do niego, na co zaczął „wyrywać się” do mnie. Widać było, że nie znosi być sam, że potrzebuje kontaktu. Lgnął całym sobą do pogłaskania, do przytulenia się, doświadczenia bliskości człowieka. Nie mogłam za wiele zrobić. Miałam pomysł, aby pójść do sąsiadów, których nie znam a którzy bywają różni, i z nimi porozmawiać. Ktoś jednak mi to odradził stwierdziwszy, że mogę mieć kłopoty. A pies wył. Zaczęłam się wtedy modlić, by Bóg pomógł temu psu. Bardzo angażowałam św. Franciszka, podnosząc głos modlitwy i tracąc cierpliwość, gdy nic się nie zmieniało. Zdesperowana zadzwoniłam do Straży Miejskiej. Z nadzieją. Jednak pies nadal cierpiał. Po tygodniu chyba, bo nie mogłam spać z powodu wycia, znowu zadzwoniłam do Straży. Odpowiedziano mi, że już tam byli. Pies nie jest zaniedbany i oni za wiele nie mogą zrobić, tylko przyjechać i się rozejrzeć. A ja mogę sąsiadom wytoczyć proces w sądzie. Poczułam się bezsilna i bezradna. Szczeniak cały czas błagał o pomoc, zwłaszcza rano albo po godzinie 22. Stwierdziłam, że jak tak dłużej to potrwa, to wykończę się i ja, i ten psiak. Przyszłość więc rysowała się kiepsko. Nagle przyszło olśnienie – przecież to nie jest tak, że nic nie mogę zrobić. Mogę się pomodlić za tych ludzi, o przemianę lub wrażliwość serca. O błogosławieństwo dla nich. I co się stało? Dosyć szybko w internecie trafiłam na ogłoszenie „Oddam psa” ze zdjęciem tego psiaka.
Jaki z tego wniosek wysnułam dla siebie? Bóg nie działa w próżni (znając Jego wszechmoc to żaden dla Niego problem, ale On woli widocznie inaczej). Potrzebuje mnie: moich rąk, oczu, ust. Mojego serca, otwartości, uważności i mojej dyspozycyjności. A ja jestem na tak.:-)