LOADING

Type to search

Share

Przeciwnicy przyjmowania imigrantów podkreślają obawy przed końcem Europy jaką znamy. Nie o tym będzie ten tekst. Bowiem problem leży jednak w czym innym. Ten świat ginie od dawna.

– Może być… Przypuśćmy, że rycerstwo pójdzie… Lecz po co te tłumy?… Na coś je zwołał? Czy i one mają iść? – (zapytał papieża biskup Ademar).

– Rzekłeś. Pójdą.

– Szalonyś, Odonie! Cóż zdziałają nieskładne kupy, wojennego rzemiosła, nie znające?

– Nie oszalałem, bracie. Słuchaj mnie jeno do końca. (…) Spójrz wkoło! Nie widzisz, że świat ten ginie? Gnije i ginie?… Spójrz na powszechną nędzę, brud, lenistwo, przemoc, ucisk, obojętność dla spraw ducha! Z roku na rok się pogarsza, z roku na rok ciężej żyć… Zwali się nam to wszystko na głowy, jeśli nowego ładu nie wprowadzim. Trzeba tą całą spróchniałą budową wstrząsnąć, wzruszyć, do dna zmącić, świeżego tchu napuścić… I oto, po com ich zwołał… Wywieść ich chcę gdzieś, od samych siebie… Rozumiesz!?

– Czy rozumiem., czy widzę, że świat ten gnije? Odonie! Jedno myślę: że nie warto go wybawiać…

(Z. Kossak-Szczucka, Krzyżowcy, tom 1)

W taki sposób polska pisarka wyobrażała sobie rozmowę dwóch duchownych: papieża Urbana II oraz jego przyjaciela, biskupa Ademara z Monteil, która miała miejsce w pewną pogodną noc tuż przed synodem w Clermont. Dyskusja o sensowności krucjaty dzieli bohaterów. Wstrząsające są zwłaszcza ostatnie zacytowane słowa biskupa. Świata nie warto wybawiać. Od tamtych dni minęło ponad 900 lat. Czy coś się zmieniło?

Współcześnie społeczeństwo staje się podzielone z powodu nowego wyzwania, przed którym stanęła Europa. Mowa tu oczywiście o problemie uchodźców i imigrantów z terenów północnej Afryki i Bliskiego Wschodu, których liczba drastycznie wzrosła w ostatnich miesiącach. Nie o tym jednak będzie ten tekst, ale o kwestii, która pośrednio wynika z tego tematu. Przeciwnicy przyjmowania imigrantów podkreślają obawy przed końcem Europy jaką znamy. Nie o tym będzie ten tekst. Bowiem problem leży jednak w czym innym. Ten świat ginie od dawna.

Imperia powstawały i upadały, cywilizacje wznosiły się ponad wszystko, by za chwilę stać się jedynie kupą gruzu. Przepadło imperium Aleksandra. Upadł niewydolny Rzym. Bizancjum rozsypało się jak domek z kart pod ciosami Osmańskiej Turcji. Upadło w końcu i samo imperium Osmańskie, tak potężne i straszne przez wieki. Głupotą i naiwnością jest twierdzić, że podobny los nigdy nie spotka współczesnej cywilizacji zachodniej, a przede wszystkim Europy. Zwłaszcza, że świat ten gnije od środka.

Dziwny jest ten świat, w którym rzeźnie zajmujące się ubojem zwierząt w celach konsumpcyjnych porównuje się do Auschwitz, a pozostaje głuchy i ślepy na miliony zamordowanych ludzi w prenatalnej fazie rozwoju. Gdzie związek dwóch osób tej samej płci uznaje się za normę, a rodziny wielodzietne traktuje się jak patologię. Świat, który propaguje pozbawioną jakichkolwiek zasad i zobowiązań rozwiązłość seksualną (na zasadzie „każdy z każdym”), a dobrowolny celibat uznaje niemal za zboczenie. Świat, gdzie otacza się opieką morderców i przestępców, a krytykuje i oskarża żołnierzy. Gdzie za człowieka prześladowanego uważa się ateistę „zmuszonego” do oglądania krzyża na ścianie pokoju, a sprawa tysięcy chrześcijańskich męczenników za wiarę jest tematem tabu. A wszystko to przy ogólnym aplauzie ludzkości. Arcybiskup Fulton Sheen powiedział kiedyś: „Cechą charakterystyczną upadku danej epoki zawsze było malowanie bram piekielnych złotą farbą”.

Ten świat umiera. Umiera demograficznie, moralnie i organizacyjnie. Nie rozmnaża się, odrzuca zasady moralne, nie próbuje nawet bronić sam siebie. W takiej sytuacji kwestią czasu pozostaje, kiedy nastąpi zgon. Czy będzie to miało miejsce za 5, 25 czy 150 lat? Tego nie wiem i nie będę się bawił w prognozy, choć jestem przekonany, że wydarzy się to. Prędzej czy później.

Być może dojdzie do tego w powolnym procesie, gdy stopniowo będziemy zajmować coraz mniejsze enklawy, obserwując miasta: dumne pomniki naszej świetlanej przeszłości. Zobaczymy bloki i wieżowce stojące puste, straszące odpadającym tynkiem. Albo wręcz przeciwnie. Tętniące życiem. Nie naszym jednak lecz nowych ludów, ras i języków, które zajmą nasze miejsce. A my tymczasem będziemy się starzeć, by ostatecznie, niczym Tolkienowskie elfy, odpłynąć na zawsze za morze, pozostawiając świat kolejnym istotom.

A może zgon będzie tragiczny. Gdy nasza dawna chwała spłonie w ogniu, udusi się w pyle i trujących oparach. Gdy będziemy wyrywać sobie kawałek szczurzego mięsa, walcząc o przetrwanie pośród pocisków świszczących nad naszymi głowami, na gruzach zbombardowanych domów. Kiedy człowiek schowa swoje tolero-, pro- i wege- ideały głęboko w „zacisze swojego intelektu”.

Być może jednak nastąpi wcześniej przebudzenie. Gdy Europa obudzi się z letargu i przypomni sobie o swoich korzeniach. Być może…

Czy to oznacza jednak, że należy zaakceptować taki bieg wydarzeń, schować się w cztery ściany i biernie czekać, albo wręcz wspierać los? Wróćmy na chwilę do bohatera tego fragmentu książki. Biskup Ademar, pomimo swojego ostrego stanowiska, ostatecznie poprowadził krucjatę od Konstantynopola, przez pustynie Bliskiego Wschodu aż do Antiochii, gdzie zmarł w wyniku choroby. Niecały rok później krzyżowcy zdobyli Jerozolimę.

Dwóch rzeczy tylko mi szkoda, jeśli te prognozy się spełnią. Po pierwsze: że nasze dzieci będą niewinnie cierpieć za to, czego dokonali i nie dokonali ich rodzice. Po drugie: że nasi przodkowie ze zgrozą i politowaniem ujrzą to, na co pozwolili ich synowie.

A Kościół? Czy o niego się nie boję? Nie. Zgnębiony, prześladowany, atakowany od wewnątrz i od zewnątrz, okrojony do małych grupek wiernych, ale mimo to nie przestanie istnieć. Przetrwa. A skoro on, to przetrwamy i my.

memling

Tags:

Leave a Reply