Mija właśnie 40 lat od pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do Polski. Nie da się nie zauważyć tej rocznicy. Media przypominają nam tamte wydarzenia; nie brak w nich zdjęć i nagrań filmowych z pamiętnego czerwca 1979 r. Muszę powiedzieć, że oglądając te archiwalne materiały nie mogę pozbyć się pewnej myśli. Chodzi mi tu o fascynację przemieszaną z nostalgią.
Fascynuje mnie to, jak wtedy wyglądała Polska. Tak, ja wiem, że być może archiwalia nie oddadzą wszystkiego – coś jednak dzięki nim widać. Tym czymś są choćby nieprzebrane, robiące ogromne wrażenie tłumy, gromadzące się na papieskich celebrach. Ówczesne media – jak wiemy z relacji świadków tamtych zdarzeń – robiły wszystko, żeby ich nie pokazać, ale przecież nie mogły do końca ukryć prawdy. A ta przedstawiała się następująco: Polacy tłumnie i z entuzjazmem przyjmowali papieża Polaka. I właśnie to najbardziej mnie dziś fascynuje (nawet jeśli weźmie się pod uwagę, że wtedy na papieskie msze nie wszyscy przychodzili z powodów religijnych; wielu Polaków chciało raczej zademonstrować sprzeciw wobec komunistycznej władzy). Rodzi się też we mnie pytanie: czy dziś, w Polsce 2019, byłoby możliwe, aby nasze społeczeństwo potrafiło powtórzyć to, co stało się w czerwcu 1979 r.?
Pytam, ale od razu chcę udzielić odpowiedzi: nie. Według mnie, nie byłoby to możliwe, aby dzisiaj – gdyby np. do Polski przyjechał papież, i nawet gdyby był nim jakiś kolejny Polak – nie byłoby na spotkaniach z nim takich tłumów. Nie będę tutaj pewnie zbyt odkrywczy, bo wszyscy obserwujemy to właściwie gołym okiem, ale naprawdę przez te 40 lat Polska ogromnie się zmieniła i dziś jesteśmy zupełnie innym społeczeństwem; myślę, że o wiele bardziej podzielonym niż pod koniec lat 70-tych ubiegłego wieku. Mocno się poróżniliśmy – głównie politycznie, czego dowodem mogą być choćby wyniki ostatnich wyborów do europarlamentu. Ale jesteśmy też niestety coraz bardziej zeświecczeni, i także nasz stosunek do wiary i Kościoła jest – mimo deklaracji w sondażach opinii publicznej – coraz chłodniejszy. Stawiam też tezę, że po prostu strasznie się rozleniwiliśmy jako naród, i że staliśmy się bardzo wygodni. Możliwe, że mając w ręku smartfon,, a przed oczami telewizor, papieskie msze śledzilibyśmy w mediach. Chciałoby się komuś dzisiaj stać w pełnym słońcu lub też w strugach deszczu na jakimś polu, czekać godzinami w kolejce na wejście do sektora, tylko po to, aby zobaczyć papieża na żywo?
Dlatego też z tak dużym poczuciem fascynacji przemieszanej z nostalgią patrzę na to, jak to wszystko wyglądało w 1979 r. Nie, nie chodzi mi tu o tęsknotę np. za pozycją, jaką zajmował Kościół w PRL-u, bo nigdy nie powinno chodzić w tej wspólnocie o władzę i wpływy. Tęsknię jednak trochę za tym, że przed 40 laty temu potrafiliśmy jako naród i społeczeństwo być razem, że potrafiliśmy się zjednoczyć, że udało nam się zbudować narodową wspólnotę. Dziś bardzo mi tego brakuje. Boleję nad podziałami w naszej wspólnocie, zwłaszcza iż zdaję sobie sprawę z tego, że są one kreowane sztucznie (np. poprzez media). Chciałbym też, aby nasz Kościół był tak zjednoczony, jak to było wtedy, w latach 70-tych czy 80-tych. Z tą jednością w Kościele bywa dzisiaj różnie, na dowód przytoczmy tu choćby spory o osobę papieża Franciszka czy wewnątrzkościelne debaty na linii tradycjonaliści – charyzmatycy.
A Jan Paweł II? Chciałbym, żeby rocznica jego I pielgrzymki do Polski nie stała się tylko sentymentalnym wspominaniem tego, co było. Uważam bowiem, że nadal nie wypełniamy tych zadań, które nam wtedy zostawił. Stawiam tezę, że generalnie jego nauczanie wciąż nie jest u nas dobrze znane – także wśród nas, księży. Gros naszego społeczeństwa niestety zatrzymuje się na poziomie papieskich kremówek i kajakowych wypraw, mało jest wejścia w głąb; w przesłanie, które nam zostawił. Widzę to jako ksiądz podczas posługi w zwykłej, polskiej parafii, chociażby przy przygotowywaniu do przyjęcia sakramentów.
Myślę też, że stoi przed nami, polskim Kościołem, duże wyzwanie. Osobę Jana Pawła II i jego spuściznę trzeba jakoś przekazać młodemu pokoleniu; dzieciom i młodzieży, która urodziła się już po śmierci papieża. To pokolenie, które kojarzy pontyfikat Wojtyły z popularnym określeniem „odjaniepawlać”. Konia z rzędem temu, kto do nich dotrze. Dla nich bowiem Jan Paweł II jest postacią historyczną, tak jak dla nas, nie przymierzając, jest nią św. Paweł VI czy św. Jan XXIII. Wierzę jednak mocno, że to się uda. Także dlatego, że nie brak w naszym Kościele ciekawych środowisk i duszpasterzy, którzy mają pomysły, jak to zrobić. W tym kontekście cieszy np. niesłabnąca popularność spotkań nad Lednicą (w tym roku 60 tys. uczestników; a przecież mogliśmy mieć słuszne obawy, czy ta idea po śmierci o. Jana Góry przetrwa) czy też duża ilość wakacyjnych (i nie tylko) festiwali i spotkań młodzieży, koncertów uwielbienia, wieczorów chwały itp.
Podsumowując – 40 lat po czerwcu 1979 r. wszystko jest inaczej, zarówno w Polsce jak i w Kościele, ale nie wolno siać defetyzmu. Inaczej nie oznacza od razu, że gorzej. Przyszły nowe czasy i nowe wyzwania, zaś św. Jan Paweł II z pewnością nadal może być dla nas wszystkich inspiracją. Możemy być pewni, że on nad nami czuwa. On, ale także czy może przede wszystkim Ten, Którego chciał nam ukazać – Bóg.