Uczestnictwo we Mszy Świętej powinno dokonywać w nas przemiany – myślałam, idąc na niedzielną Eucharystię w tegoroczne Święta Wielkanocne.
Rozpoczyna się Msza Święta, gdy nagle czuję coś niewygodnego pod stopą. W pierwszej chwili wydaje mi się, że to kamyk. Ignoruję niewygodne odczucie i ponownie skupiam się na rozpoczynającej się Eucharystii. Po chwili, niepozorny ból zmienia się w coś, co przypomina skurcz. Robię szybki bilans stanu magnezu w organizmie. Nie piję kawy, za to nadrabiam dużą ilością czekolady, więc na pewno to nie brak magnezu, stwierdzam. Skurcz tymczasem przybiera na sile i zamienia się w uczucie piekącego, kłującego bólu. Z odrętwiałą, w ciągu zaledwie minuty nogą, kuśtykam w kierunku wyjścia. Starając się nie robić wokół siebie zbyt wielkiego zamieszania, zdejmuję wreszcie but, aby zobaczyć co się dzieje. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu wypada z niego… osa!
Taka trochę bez siły do lotu, pewnie zmęczona walką o wydostanie się z pułapki, w jakiej się znalazła. W tym celu biedaczka, aż trzy razy próbowała użyć swojej broni, żeby wydostać się na zewnątrz. Poszkodowana byłam również ja. Trzy ugryzienia w ciągu minuty, no może dwóch. Patrzyłam chwilę na opuchniętą stopę, a kątem oka na osę. Nagle została zdeptana przez kogoś, kto akurat zrobił krok w tył, unicestwiając małego winowajcę mojego bólu.
Sytuacja tylko pozornie została opanowana. Oto w mojej głowie pojawiło się nie kilka myśli, ale cały rój. A co jeśli jestem uczulona i za chwilę nastąpi wstrząs?? Pierwszy raz zostałam ukąszona, więc nie wiem, jak zareaguje mój organizm. Szczęśliwie do tej pory, udawało mi się unikać tego typu zdarzeń. Trochę nie na miejscu byłoby wytrącać obecnych obok, skupionych na modlitwie ludzi pytaniem, czy słyszeli o wstrząsie po ugryzieniu osy. Postanowiłam więc uspokoić się i posłuchać, tak jak inni zebrani, chociaż kawałka przygotowanej na ten dzień homilii.
A w niej pojawiło się dość nietypowe, jak na Święta Wielkanocne pytanie kapłana: Czy wierzysz, że Jezus zanim zmartwychwstał, to naprawdę za Ciebie umarł? Kapłan przypomniał raz jeszcze, że to co przeżywamy jako radość zmartwychwstania, było poprzedzone prawdziwą, realną śmiercią. Do tego padło kolejne pytanie: Jak traktujemy śmierć? Czy podchodzimy do niej realnie, jak do czegoś, co kiedyś nastąpi?
Moja stopa stawała się coraz bardziej opuchnięta. Postanowiłam poszukać jakichś porad w Internecie. Pierwsze wyniki wyszukiwania przyprawiły mnie o gęsią skórkę. Szczególnie, że ostrzegały przed wstrząsem i zagrożeniem życia, które w przypadku nieudzielenia pomocy, może nastąpić bardzo szybko. Pierwszy dzień tak radosnych Świąt, a tu mowa o śmierci w homilii i zagrożeniu życia w wynikach wyszukiwania. Przestraszyłam się nie na żarty. Msza wzbogacona o elementy poznawcze, pomyślałam. Przypominało to nieco dynamiki, z którymi spotykałam się na kursach ewangelizacyjnych.
Wyniki z wyszukiwarki, zalecały reakcję w przypadku spadku ciśnienia krwi (zawsze mam niskie), zawrotów głowy (te pojawiły się w wyniku paniki w zaistniałej sytuacji). Na szczęście nie zaobserwowałam żadnych innych niepokojących objawów. Spokojnie więc, obserwując czy aby na pewno nic się nie zmienia, dotrwałam do Komunii Świętej. Pierwszy raz, tak bardzo nie mogłam doczekać się przyjęcia żywego Jezusa w Najświętszym Sakramencie. I bez żadnego już wstrząsu, w przeciwieństwie do powodu całego zamieszania (czyli osy), ożyłam.