LOADING

Type to search

Wiara jako życiodajna choroba przenoszona drogą internetową

Magdalena Pawlica 4 października 2014
Share

Mówiąc językiem medycznym, chodzi o to, by dać się zainfekować Bogiem, a potem zarażać innych, choćby i na stacji.

Nie od dziś – bo od 2006 roku – wiadomo o istnieniu „wirusa Boga”, który infekuje ludzkie umysły i serca. Richard Dawkins, bo tak brzmi nazwisko odkrywcy niewidzialnego dla nauki a dostrzeganego przez emerytowanego profesora Oksfordu patogennego zagrożenia, nie poprzestał jedynie na dogmatycznej definicji, ale zaaplikował lekarstwo liczące coś z pół tysiąca stron. Wystarczy bowiem przeczytać „Boga urojonego”, aby po lekturze tej pozycji wrócić do zdrowia ateizmu, co trafnie skomentował nieżyjący już (wiadomo, życie to śmiertelna choroba przenoszona drogą płciową a nie omijająca nawet celibatariuszy) abp Życiński: „Deklaracja ta, niezależnie od intencji autora, niezbyt fortunnie sugeruje, że aby zostać ateistą, wystarczy przeczytać jedną książkę”.

Przypominam o tym wszystkim z dwóch powodów. Po pierwsze, „pan papież” (by użyć słów klasyka) tzw. „nowego ateizmu” powiedział prawdę, choć prawdę mówiąc zrobił to niechcący. Bo przecież jeśli „ambicją szatana jest małpować Boga” (L. Kołakowski), należy konsekwentnie przyjąć, że każde kłamstwo jest jedynie karykaturą prawdy, albo inaczej: w każdej bujdzie wolno doszukiwać się ziarna – czy wirusa raczej – zmutowanej prawdy. W interesującej nas kwestii oznacza to, że prócz chorobliwego wirusa istnieje coś, co można by nazwać wirusem zbawiennym. Dać się zarazić owym – oto cel życia. Tę medyczną nomenklaturę można oczywiście przetłumaczyć na język duchowości – chodzi o to, by za przykładem Małej Tereski dać się opętać Bogiem, podobnie jak niektórzy bywają opętani przez diabła.

I po drugie, w pysznym oczekiwaniu Rysia, że jedna pozycja antywirusowa wystarczy, by wyleczyć chorą duszę z wiary w Boga, należy usłyszeć wezwanie do pokory. Jak nie dość jednej książki, by niedowiarka doprowadzić do wiary w ateizm, tak nie wystarczy jeden portal – nawet jeśli nazywa się „Stacja7” – by przywieźć niewierzącego do wiary Boga. W żadnym razie nie ulegając pokusie zwątpienia w sens chrześcijańskiej misji na cyfrowym kontynencie, trzeba w takim razie nieco wyluzować, i bez większego hurrapobożnego zadęcia proponować czytelnikowi wspólne przebycie choćby minimalnego odcinka drogi. Nawet jeśli wysiądzie na kolejnej stacji, to już zainfekowany zdrową, bo z wiary płynącą radością, która jak mało co pociąga współczesnych.

Słowo humoru, Bóg lubi żarty! Nie siedem, ale siedemdziesiąt siedem razy na dzień niech się zdrowo śmieje, również z siebie, kto ma poczucie humoru. Nawet wielbłąd by się uśmiał (patrzaj: słitfocia) z arcypoważnych ideologów bez wiary.

Sławomir Zatwardnicki

PS. Parafrazując bohatera kultowego filmu: regulamin konkursu jest tendencyjny! Wygra ten, kto namówi większą ilość znajomych do oddania głosu. Wydaje się, że lepiej byłoby, aby to redakcja oceniała teksty.

Tags:

You Might also Like

Leave a Reply