Rowery z sakwami, sześć tygodni podróży w standardzie ze spaniem bez gwiazdek, ale pod gwiazdami, 5136 przejechanych kilometrów, europejski upał i standardowo dog in the fog na wyspach.
Tak w tym roku wyglądała dziewiąta wyprawa Niniwa Team. Podróż mająca na celu niesienie radości życia innym, ale również poznanie samego siebie. Nie od dzisiaj wiadomo, że wysiłek fizyczny i brak wygód najlepiej sprawdza jacy jesteśmy i na co nas stać. Cisza daje szansę konfrontacji i poznania samego siebie, co jest praktycznie niemożliwe w zabieganej codzienności, ale po kolei.
Czym jest Niniwa?
To ogólnopolska wspólnota zrzeszająca młodzież. Niniwa prowadzona jest przez Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej, a bardzo rozpoznawalną w niej osobą jest o. Tomasz Maniura, inicjator Niniwa Team.
Na wzór drogi życiowej Jonasza uczestnicy tego zgromadzenia wychodzą spod swojego pokładu i zaczynają szukać Boga. Poprzez spotkania, wspólne inicjatywy, Festiwale Życia, Wolontariat Misyjny oraz Niniwa Team.
Ta ostatnia to w końcu grupa rokrocznie nowych śmiałków, którzy od dziewięciu lat wsiadają na rower, pakują do sakw niezbędne rzeczy i ruszają w drogę z Bogiem. Bez wygód, zabezpieczonego spania i jedzenia, ale z wiarą i szukaniem radości. Liczą przy tym na drugiego człowieka, ale przede wszystkim oddają się Bogu.
Wyprawa do Wielkiej Brytanii, skąd pomysł i po co?
Oczywiście inicjatorem był wspomniany wyżej o. Maniura. Wyspy to miejsce życia wielu emigrantów z naszego kraju. Praca, dobre zarobki i szansa na lepszą pod względem ekonomicznym przyszłość przyciąga, tylko jak się okazuje, pieniądze nie zastępują wszystkiego. Pomimo, że wszyscy jesteśmy tacy sami, inna kultura i odrębność nie zastąpi korzeni. Globalizacja w przypadku emigrantów nie działa do końca tak dobrze. I w końcu wyspy to w przewadze protestanci i coraz częściej osoby niewierzące. Stąd też pomysł na wyprawę. Cele były proste: cieszyć się życiem, każdym niuansem i tą radością dzielić się z osobami wokół. Jak mówi ksiądz Leon Knabit: ,,Z gębą jak cmentarz świata nie zbawisz”.
Drużyna składała się z prawie 40 osób, kompletnie różnych, w większości nowo poznanych. Dwie wcześniejsze podróże przygotowawcze sprawdziły, czy dadzą radę. Jak się okazało, nie trzeba było mieć wcale wytrzymałości maratończyka. Liczyła się wiara w to co się robi i wspólne wsparcie, bo bez niego, jak twierdzą wszyscy jednogłośnie, nikt nie dałby rady przejechać tylu kilometrów.
Rola, jaką odgrywa wsparcie i obecności drugiej osoby to najmocniej zapamiętana nauka dla większości. W rozmowach po powrocie wielu opowiadało o tym, jakie dobro uzyskali od innych. Wyruszając mieli obawy o nocleg (w założeniach wyprawy spanie planowane jest w namiotach i pod gołym niebem, chyba, że ktoś zaoferuje swoją pomoc), bezpieczeństwo podróży, samo przyjęcie w miastach takiej szalonej grupy. Teoretycznie Niniwa Team nie miała wiele do zaoferowania. Rozmowa, uśmiech to wszystko co mieli a na nic nie mogli liczyć. Według współczesnego myślenia, na niewiele mogli też liczyć. Coś za coś. Czas jaki poświęcali i co wnosili do codzienności wielu osób okazał się jednak nader cenny.
Wjazd Niniwa Team do Kokotka
Podczas sześciu tygodniu tylko cztery razy spali pod chmurką, głód był im niegroźny, bo praktycznie w każdym miejscu otrzymywali poczęstunek, a brudne rzeczy często były prane i suszone przez niczego nieoczekujące osoby.
Uczestnicy spali w policyjnych garażach, w zakrystiach i prywatnych domach. Tu nie wypada nie wspomnieć o rodzinie z dwójką dzieci, którzy ugościli cała 37- mkę w swoim domu, przygotowali dla wszystkich kolację, udostępnili łazienki, sypialnie a o 5 rano czekali ze śniadaniem i wypranymi ubraniami. Nie byli do tego wyjątkiem. Takie dobro spotkali jeszcze wiele razy. Również u osób samotnych. I jak dodają: największe ból dzisiejszych czasów to bycie samotnym, to brak możliwości podzielenia się swoją codziennością, a największa radość to wspólne dzielenie życia z ludźmi. Tylko dzieląc się tym, co mamy życie nabiera sensu. W innych osobach możemy spotkać Jezusa. Przez miłość bliźniego namacalnie objawia się nam.
Niniwici opuścili swój ciepły i pozornie bezpieczny kącik. Aby troszczyć się o drugiego człowieka trzeba wstać i wykonać pewien wysiłek. Na nikim Bóg nie stawia krzyżyka i go nie przekreśla, ale żeby coś zmienić trzeba wyjść poza pokład i zmienić kierunek z Tarszisz na Niniwę. Potrzebna jest odwaga konfrontacji z rzeczywistością i Bogiem. Nie ma innego wyjścia. Biblijny Jonasz również potrzebował burzy w swym życiu, żeby zacząć działać i podjąć drogę Boga. Czasami na pozór irracjonalne inicjatywy mają na prawdę sens.
Taka podróż daje wiedzę o sobie samym, otaczającym świecie, zachowaniach innych, daje dystans i uczy życia. Bo wspólna droga z osobami na co dzień, to często najtrudniejsza i najdalsza podróż.
Wyprawa nie odbyłaby się bez wsparcia finansowego. Taką inicjatywę możesz wesprzeć kupując np. książki z opisem wypraw i fotorelacją, ale i koszulki czy etui na telefon.
Kolejna podróż już za rok. W kuluarach słyszy się o kierunku na Niniwę, a więc współczesne rejony na północ od Mosulu. Sytuacja polityczna może jednak nie pozwolić na realizację takich planów. Niemniej jednak podjęto już decyzję o dziesiątej, jubileuszowej wyprawie. Więcej o Niniwa Team przeczytasz na tutaj.
Bo w życiu trzeba poczuć się ważnym i potrzebnym dla kogoś. Wstań i idź do Niniwy !