Oglądam program publicystyczny. Z jednej strony znany duchowny, którego zadowolenie z własnej pychy „bije po oczach”. Z drugiej – wykrzywiona w grymasie nienawiści twarz równie znanej dziennikarki. Zamiast rozmowy – żenujący bełkot. Jedyne co ich „łączy” to wzajemna do siebie pogarda.
Zastanawiam się, jak daleko trzeba odejść od Ewangelii, by w ten sposób wierzącym i niewierzącym, pokazywać twarz Jezusa.
Zastanawiam się, jak daleko trzeba odejść od etosu dziennikarza poszukującego prawdy, by w swoim rozmówcy widzieć tylko wroga.
Nie potrafię sobie odpowiedzieć, przyznaję się do bezradności.
Jestem kustoszem (pracuję na Wydziale Nauk o Wychowaniu UŁ), a prywatnie miłośnikiem górskich wędrówek. Kiedyś, przez wiele lat wspierałem młodzież i narzeczonych w ich wędrówkach, może nie po górach, ale równie nieprzewidywalnych i ciekawych szlakach na drodze do sakramentu małżeństwa. Prowadziłem spotkania formacyjne. Czas ten pełen inspirujących rozmów i przemyśleń zaowocował upodobaniem do zgłębiania Pisma Świętego i poszukiwania coraz to wartościowszych sposobów na jego osobiste odczytywanie.