LOADING

Type to search

Raport przejściowy

Magdalena Pawlica 1 lutego 2016
Share

Boże, jak spojrzysz mi kiedy w oczy?

Boże, jak spojrzysz mi kiedy w oczy? Po życiu, które wskutek Twojego działania albo Twojego zaniechania było złe. Gorsze niż przeciętne życie otaczających mnie rówieśników, wyraźnie gorsze. Samotność. Jedyna miłość – niespełniona. Potem niemoc, apatia, paraliż… Zresztą znasz moją biografię w każdym szczególe. Pal licho tych, którym wiedzie się nadzwyczaj dobrze; ich szczęście, nie zazdroszczę. Zazdroszczę, owszem, obdarzonym przeciętnym losem, a tacy to prawie wszyscy, ogół. Podobnie olbrzymia większość ludzi ma przeciętny wzrost: nie wszyscy są równi, ale nieliczni są tak wysocy czy niscy, że wzrost może być dla nich źródłem udręki.

Dla mnie powodem jest, że mój los nie dosięga średniej; istnieję jako wyrzutek, osobliwość; wyróżniam się niedolą, niczym garbaty pośród prostych. Pewnie, nie jestem jedyny; gdzie spojrzeć – nieszczęścia, cierpienia. Rzucają się w oczy, bo jaskrawo odcinają się od tła, umiarkowanej doli. Jak gwiazdy na nocnym firmamencie.Gdziekolwiek skierować wzrok – gwiazdy. Jednak suma ich powierzchni jest znikoma w porównaniu z całością nieboskłonu. Ciemne niebo, na nim jasne plamki, nie odwrotnie.

Żadna pociecha, iż są gorsi (nieliczni), skoro tylu lepszych, którzy po przeciętnym czyli dobrym życiu tylko przeskakują ze szczęścia doczesnego do wiecznego. Nie dość, że perspektywa pośmiertnego raju, to jeszcze na tym łez padole wróbel w garści. Ci są Twoimi umiłowanymi dziećmi. Weź ich do swojego nieba i nadal jedzcie sobie z dzióbków; jak na ziemi, tak i w niebie. Mnie potraktowałeś niczym nielubianego pasierba. Nic już od Ciebie nie chcę! Ależ będzie Ci głupio, gdy Ci to wykrzyczę w twarz, publicznie. Nielubianego pasierba nie krzywdzi się szczególnie, ale wiele dobrego mu się nie daje; jeśli nawet, to rzadko i niechętnie, o wiele mniej niż umiłowanym dzieciom.

Nie zarzucaj mi, jakobym wobec nadziei na ogrom chwały przypominał pijaka z bajki śmiertelnie obrażonego na złotą rybkę, gdyż ta dała mu wiadro wódki, potem kadź i morze, lecz na koniec odmówiła żądanego jeszcze pół litra. Dotkliwy, gigantyczny zawód jest dostatecznym powodem zerwania relacji. „Nie chcemy od was już uznania… minęły czasy kołatania” głosi nasza patriotyczna pieśń. Wolno mi oceniać Ciebie – jestem w pełni przekonany – bowiem skutków Twojej władzy, Twojej wszechmocy doznaję na własnej skórze. Moje dążenia, moje marzenia, moje tęsknoty, moje udręki – masz za nic. Stworzyłeś mnie przecież człowiekiem, nie meblem, który można dowolnie przestawić i meblowi jest wszystko jedno. Czy Pigmalion ma absolutne prawo do Galatei? Uważam się za Twoją ofiarę, nie wroga. Jesteś stroną aktywną, silniejszą, więc bierz odpowiedzialność. Od mocniejszego wymaga się więcej; a od wszechmocnego – chyba wszystkiego. Taką płacisz cenę za wszechmoc – nawet Ty. Nic nie ma za darmo.

Spętałeś mnie Twoją wszechpotęgą, zabezpieczyłeś się na dziesiątą stronę. Ustanowiłeś świat, w którym zawsze masz rację (każdy wszechmogący by potrafił). Dowolną możesz na poczekaniu stworzyć, Stwórco wszechrzeczy. Jest przeto tożsama z siłą. Ja, bezsilny, mam więc ten przywilej, wynikający z przepastnej nierówności, że choćbyś miał rację, nie muszę jej uznać. Wolności z Twojej ręki mamy tyle, ile więźniowie w obozach koncentracyjnych: możemy popełnić samobójstwo, bo z tym równoznaczne jest wypowiedzenie posłuszeństwa, bunt, przejście na stronę nieprzyjaciela. Chociaż, złe duchy hulają ponoć po świecie niczym lwy ryczące i działają, widać męki piekielne nie wypełniają ich całej egzystencji. Może żyją jak Bohun, który miał co jeść, co na grzbiet włożyć, zdrowie, prestiż, perspektywy, a przecież tkwił na dnie rozpaczy, ekstremalnie nieszczęśliwy, ponieważ Helena go nie chciała.

Dość mi udręki za życia. Poprzestanę na odmowie udziału w uroczystościach dworskich – Konfucjusz, zdaje się, pozwala na to lojalnemu ministrowi, rozżalonemu na cesarza; nawet zapraszany nie przesiądę się wyżej. Nie zastanawiam się, czy cokolwiek zdołałoby zrehabilitować Cię w moich oczach. Twoja łaska na pstrym koniu jeździ, wiem z literatury, na przykład z Hioba i Koheleta, oraz obserwacji własnych.

christ-458156

Wobec człowieka postępujesz niezrozumiałe, jak wobec samego siebie. Wydajesz się nieczuły na człowieczą udrękę. W stosunku do Marii i Marty, gdy na Łazarza przyszła choroba i śmierć, zachowałeś się niczym synalek wracający do domu późną nocą, w okolicy pełnej zbójców i dzikich bestii, wstępujący jeszcze po drodze na dwugodzinną pogawędkę do sąsiada, na koniec strofujący roztrzęsioną mamę „no i cóż krzyczysz, przecież nic się nie stało”. Własnej Rodzicielki nie wysłałeś w kulminacyjnym momencie na ucztę do Etiopów, by o wszystkim dowiedziała się już po wszystkim. Ile matek w historii ludzkości asystowało przy okrutnej i hańbiącej egzekucji własnego dziecka? I chytrze teraz jej cierpienia wyjaśnia się cierpieniami zwykłych ludzi (że udział w akcie odkupienia, że stąd jej współczucie i solidarność), te zaś – jej cierpieniami (że przykład, że nawet Maryja…). To fakt, jak żadna matka na świecie, miała potem pewność, wiedziała, nie musiała wierzyć, że syn, dzieło i cel jej życia, jest i nigdy nie przestanie być absolutnie bezpieczny, absolutnie szczęśliwy, absolutnie spełniony. Byłby to zwiastun, pierwowzór i nadzieja? O nadziei piosenka:

Inni mają chociaż coś,
i często to, czego chcą;
tobie wciąż źle się dzieje.
Inni mają chociaż coś,
nie za mało, w normie, dość;
ty masz nadzieję.
Czymże nadzieja wobec konkretu,
ileż nadzieją można żyć?
Wczoraj liczyłeś na lepsze jutro.
I powiedz, lepiej jest dziś?

Twój apostoł zauważył, że w przekonaniu Greków zachowałeś się głupio, idąc na krzyż. A Grecy to przecież ci, co wznieśli się na szczyty ludzkiego umysłu. Ludzki umysł nie wyjdzie poza tę konstatację, więcej nie dostrzeże. Kochasz swoje stworzenie? Jak to dostrzec? Życie można oddać i z nienawiści, popełniając zarazem zbrodnię. Stalin wysłał syna na front, Mussolini córkę; z miłości do ludu czy prędzej w trosce o prestiż, z miłości do władzy? Pozostaje tylko założyć, że jesteś dobry, a wtedy na drodze prawidłowego rozumowania wywnioskujemy, że jesteś dobry. Nic już od Ciebie nie chcę. Czy cała chwała niebieska zrekompensuje choć chwilę ziemskich katuszy?

I cóż znaczy „zrekompensuje”? Jestem kontem bankowym, na którym można zrobić dowolny debet, potem bez problemu saldo wyrównać i sprawa załatwiona? Jeśli w ten sposób rozumujesz, musisz pogardzać człowiekiem bezgranicznie. Twoja omnipotencja umożliwiłaby mi, sądzę, uzyskanie w wieczności wszystkiego, czego nie osiągnąłem w „zwykłym” życiu. Czas i zaszłości nie są dla Ciebie problemem, nawet moje ograniczenia. Jestem przekonany, że mógłbym w Twoim królestwie spełnić tutejsze marzenia, zrealizować dążenia, zaspokoić tęsknoty, uwolnić się od udręk – równie intensywnie, w pełni, prawdziwie – inaczej nie byłoby to szczęście wiekuiste, prędzej gwałt na tożsamości. Nieistotne, że tam nie żenią się ani za mąż nie wydają. Po to jesteś wszechmogący, aby rozwikłać problem jednej żony siedmiu kochających mężów, nie posuwając się do prania mózgów. Wiedziałeś, co czynisz, stwarzając świat i naszą psychikę. Lecz ja już nie czekam. Na nagrodę zasłużyć powinny obie strony: nagradzany, by otrzymać, i nagradzający, by od niego przyjęto. „Nie chcemy od was już uznania”.

Upieram się, że nie jestem rachunkiem w banku. A więc mam żal do Ciebie, że nie dajesz, nie dałeś czegoś, czego i tak nie chcę? Złapałeś mnie w pułapkę. Błędne koło, pies goniący własny ogon. Nie sposób wyjść z uczynionego przez Ciebie świata. Przebiegle go skonstruowałeś, narzuciłeś warunki, ustanowiłeś okoliczności – dla nas, poddanych, ani trochę dla siebie. Dać Ci szansę? Gdy skończy się mój okres próby, ocenisz mnie i podejmiesz decyzję. Dla Ciebie nadal będzie trwał? Za wcześnie będzie, bym dokonywał obrachunku? Mam sprawdzać, jak smakuje niedostępne za życia szczęście?

Spotkałem raz osobę (dawno, i nie wiem nawet, czy jeszcze jest wśród żywych), której nie stawiałbym warunków, której bym nie oceniał, lecz obdarzył podziwem i zaufaniem niezależnie od jej postępowania; choćby nawet mnie zabiła, pragnąłbym tylko jej dobra, nie szukał swego. Wolno mi w ten sposób myśleć, w ten sposób postępować, a prócz tego – chcę.

Nie żałowałbym, nie skarżyłbym się, nie wyrzekał, choć byłoby mi bardzo przykro. Wciąż trwałbym w oczekiwaniu, że może w następnym momencie wszystko zmieni się na lepsze. Czekałbym tak z chwili na chwilę, cierpliwie, bo nigdy nie jest za późno.

Ta osoba, realna równie jak ja, jest Twoim dziełem. Uzdolniłeś mnie bym ją spostrzegł i zareagował na nią. Należy Ci się co najmniej tyle, ile jej?

Tags:

Leave a Reply