Wszystko zaczęło się od powrotu po udanej sesji pociągiem do domu. Wtedy usłyszałem tzw. „politykowanie” między kulturalnie ubranym panem koło 60., a niewiele starszym ode mnie studentem. Zaczęło się -jak to w pociągu- od jego spóźnienia (żeby była jasność -10 minut, które po godzinie zostało nadrobione).
Oczywiście „politykowanie” dotyczyło -a jakże- budowy autostrad, tego jak one są drogie oraz tego, że dyplomacja „zadziera” z Ruskimi broniąc Ukrainy, z której nie ma żadnego pożytku, doprowadzając tym samym do płaczu rolników, których Rosja doprowadza do biedy i płaczu. Tak w wielkim skrócie.
Słuchając tego typu, dochodzę do dwóch skrajnych opinii o nas: jesteśmy bardzo mądrym narodem, posiadamy bardzo dużo umiejętności, jesteśmy wręcz multizdolni, bo słuchając ludzi dookoła, zdaje się, że każdy mógłby być przynajmniej premierem. Niestety, drugi wniosek nie jest taki pochlebny: jesteśmy także chyba ultragłupi skoro tak mądrego i wszechstronnego narodu nie wykorzystujemy i nie mamy wokół siebie całego grona Billów Gatesów i Ronaldów Reaganów.
Oczywiście obydwa wnioski są pewną autoironią. Auto, bo czego bym w tym temacie nie napisał, odniosę ją także do siebie, jako Polaka i obywatela. Mimo tego, że takie zjawiska staram się omijać tzw. szerokim łukiem, zdarza się czasami zabrnąć za daleko i wciągnąć w taką rozmowę.
Oprócz grona politologów, mamy wokół siebie także grono ludzi, którzy równie dobrze jak na polityce, znają się na kościele, jego hierarchii i życiu prywatnym miejscowego proboszcza.
Dążę jednak do tego, by tych wciągnięć w podobne rozmowy było jak najmniej, by w końcu nie utonąć.
Jest to jednak bardzo grząski grunt. Już chyba nie grunt, a dość rozmokłe bagno. Nie trzeba wiele, by przeglądając popularne portale tzw. społecznościowe, natknąć się na jakiś link. Często pod owymi udostępnieniami rozpoczynają się dyskusje. Dyskusje te doprowadzają często do wniosków i pytań: „jak to jest, że jest jak jest, a gdzie indziej jest lepiej?”, czy „ja bym to zrobił tak i byłoby dobrze a to wszystko to wina (nazwisko) i tych pasibrzuchów w sutannach„.
Schemat dyskusji jest prosty i łatwo go przewidzieć. Pojawia się jednak najczęściej w niej słowo „mentalność„.
Parafrazując znaną reklamę „my Polacy tak mamy-lubimy sobie ponarzekać„. Jenak zrzucanie tego na „mentalność” i tworzenie z tego „cechy narodowej” nie jest chyba czymś najlepszym.
Wiem, że teraz narzekam, ale: czy nie mamy „cech narodowych”, którymi powinniśmy się faktycznie chwalić i chełpić? Dlaczego jeśli mówimy o jakichś swoich cechach (nie koniecznie tylko tych narodowych), mówimy tylko o tych negatywnych? No właśnie, chyba warto się nad tym zastanowić.
Oprócz tego, że „lubimy narzekać”, lubimy także mówić w imieniu innych. Nie chcę już brnąć w sprawy polityczne i w to, że doskonale wiemy co powinni robić rządzący. Z bardziej przyziemnnych i bliskich tematów jednak, wiemy doskonale, co sąsiad powinien zrobić w trudnej sytuacji życiowej, wiemy co powinien zrobić, sołtys, wójt, czy na co przeznaczyć, lub jak zdobyć pieniądze miejscowy proboszcz. Wiemy, jak bardzo uciemiężeni są rolnicy (mieszkając w 30 metrowym mieszkaniu od dwudziestu lat w mieście, gdzie krowę i ciągnik „na żywo” widzieliśmy jakieś 8 lat temu). Wiemy, dlaczego górnicy powinni, lub dlaczego nie powinni strajkować (i oczywiście jak rozwiązalibyśmy ten problem, będąc na miejscu rządzących).
Ostatecznym „wiemy”, jest sytuacja innych państw: „wiemy” jak podobne sytuacje rozwiązuje Angela czy inny Holland tworząc tym samym nasz „kawałek Ziemi (planety)” czyli Polskę, jako taką pustynną wyspę wśród krain mlekiem i miodem płynących.
Te zjawiska nie są nowe, nie powstały wczoraj. To prawdopodobnie nawarstwia się od lat.
Zaskoczę: nie wiem jak to rozwiązać. Jak „nas” z tego wyleczyć. Jaka jest na „to” recepta.
Jednak recepta prawdopodobnie jest prosta: zacząć trzeba od siebie.
W 2000 roku, na płycie „Polska” zespół Chłopcy z Placu Broni śpiewał, że „Polska może być cudownym krajem, często jednak rządzą tu hultaje„. Łyszkiewicz wymienił także wiele „wad narodowych”, niekoniecznie chlubnych, wręcz „śmierdzących„, z którymi teraz, po upływie lat nie do końca się zgodzę oraz takich, które należy sobie zapętlić, długo słuchać i zapamiętać. Najważniejsze są jednak chyba końcowe wersety i początek refrenu „Klnąć by można tak bez końca i wyruszyć byle dalej. Niczym z procy, na kraj świata, gdzie są jeszcze gorsze kraje. Gdy się zgadzasz i wiesz że rację mam: nim coś zmienisz, zmień się sam„.
I z tym wnioskiem, praktycznie u początku Wielkiego Postu, zostawiam wszystkich, zwłaszcza tych, którzy zauważają jakieś nasze wady czy cechy zapisane w tzw. „mentalności„.