Zaczęło się od niesamowitych oczu kilkuletniej dziewczynki, które przyciągnęły uwagę mojej przyjaciółki w Kalkucie przed siedmiu laty. Żałowali, że nie udało im się zrobić sobie wspólnego zdjęcia z córką Yaqooba, poznanego tam podczas spotkania organizowanego przez braci z Taizé. W drodze powrotnej w wielomilionowym Delhi niespodziewanie wpadli na siebie ponownie, co uznali za mały cud, i tym razem nie rozstali się bez wymiany kontaktów. I tak się potoczyło.
Yaqoob jest chrześcijaninem, żyje z rodziną w Pakistanie – kraju, w którym wyznawcy Chrystusa stanowią niespełna dwuprocentową mniejszość. Dwuprocentową nie znaczy bynajmniej nieliczną; jest to jednak mniejszość pozbawiona przywilejów, w praktyce wyrzucona na margines społeczeństwa. Fundacja, w której działa Yaqoob, zajmuje się pomocą lokalnym chrześcijanom między innymi poprzez troskę o ich dostęp do edukacji i włączanie w życie społeczne; w szczególny sposób otacza opieką dzieci i osoby niepełnosprawne. Poprzez kontakt z Yaqoobem moi przyjaciele, a z nimi cała wspólnota, zaangażowali się w trwającą do dziś pomoc Pakistańczykom, organizując zbiórki pieniężne, a przede wszystkim przybliżając po trosze tamtejsze realia niczego najczęściej nieświadomym, sytym i zadowolonym krakowskim katolikom.
Biskup Ryś w wielkanocnym wywiadzie telewizyjnym zauważył, że kiedy myśli o losie chrześcijan w niektórych krajach Bliskiego Wschodu, Afryki czy Azji, czymś niepojętym stają się dla niego uwagi o domniemanym prześladowaniu Kościoła w Polsce. Dziś, w obliczu aktualnych doniesień z Syrii widzimy to jeszcze wyraźniej. Yaqoob pochodzi z Pendżabu, tej samej prowincji, co Asia Bibi, od kilku lat zamknięta w celi śmierci za przyznanie się do Jezusa. W sąsiedztwie wioski, w której jego fundacja prowadzi sierociniec, latem 2009 roku masowo podpalano domy chrześcijan. Yaqoob przyjechał wówczas do Polski i opowiadał nam o sytuacji swoich współwyznawców w Pakistanie, gdy tymczasem jego sąsiedzi znów uciekali przed ogniem. Nie wszyscy niestety zdążyli. Imię „Jakub” znaczy „Bóg ochrania” – noszący to imię jest tego znakiem. Przez działalność Yaqooba Opatrzność troszczy się o tych, których mu powierzyła. Poza własną rodziną opiekuje się on też przygarniętymi dziećmi nieżyjących krewnych. No i jest fundacja.
Pakistańczyka poznałam osobiście podczas jego pierwszej wizyty w Polsce. Ze spotkania w krakowskiej kawiarni zapamiętałam głównie to, że dopytywał się mojego towarzysza kiedy ślub, co było odrobinę krępujące (w normalnych okolicznościach byłoby wręcz wkurzające!), zważywszy zwłaszcza na krótki status rzeczonej znajomości. Jednak z ust Yaqooba nie odebrałam tych indagacji jako nietakt. Był szczerze zatroskany moim losem. Dla niego sprawa jest prosta, nie ma „It’s complicated”. To człowiek o czystych intencjach, szanujący innych ludzi. Życie w skrajnych warunkach wymaga zdecydowanych wyborów i odpowiedzialności za nie, w każdej sferze, nie tylko relacji czy wiary. Taka prostota jest odległa naszej zachodniej mentalności, my jesteśmy przyzwyczajeni do nieskończonej liczby możliwości, wyborów, wahań, odcieni i półcieni, zawsze można się wycofać albo zmienić firmę. A tutaj prosta sprawa: tak – tak, nie – nie, jak u pierwszych chrześcijan. Nie ma co się rozdrabniać.
Polska przygoda Yaqooba jednak dopiero się zaczynała. Rok później udał się do Krościenka, na Kopią Górkę – do centrum Ruchu Światło-Życie, przeżyć tam prowadzone w języku angielskim rekolekcje. Przemówiły do niego na tyle mocno, że zapragnął przeszczepić ten charyzmat do swojej ojczyzny. A że od słów do czynów przechodzi szybko i – jak już wiemy – nie komplikuje spraw niepotrzebnie, wyposażony w skromne materiały od kilku lat rozkręca oazę w Pakistanie i sądząc po jego raportach idzie im wcale nieźle.
A my pieczemy co roku ciasteczka „faustynki” na charytatywny minikiermasz w Niedzielę Miłosierdzia i wysyłamy niewielkie jak na nasze realia pieniądze, które dla nich oznaczają nieporównanie więcej – salkę komputerową w sierocińcu, wózki dla niepełnosprawnych, początek małego biznesu dla ojca licznej rodziny albo warsztat dla kilku szwaczek, które inaczej nie miałyby z czego żyć (chrześcijanin w Pakistanie nie ma co liczyć na dobrą pracę). Dzięki zaangażowaniu kilku osób rozwija się też możliwość „adopcji serca” dziecka z pakistańskiego sierocińca. Wszystko rodzi się ze spotkania! Czasami wystarczą czyjeś piękne oczy.
Krakowianka, z wykształcenia filozof, pracuję głównie w materii słowa. Interesuje mnie człowiek, Pan Bóg i wszystko, co pomiędzy – w nieprzesadnie teoretycznym ujęciu.