Już jutro będziemy wspominali niezwykłe wydarzenie. Oto Bóg, wszechmogący, wszechwiedzący i wszechwszystko przychodzi na świat. A przychodzi nie w rydwanie ognia, nie zstępuje z Nieba w otoczeniu aniołów, archaniołów i rzeszy świętych. Pojawia się na ziemi tak, jak każdy z nas – został urodzony przez kobietę.
O tej kobiecie chciałbym na dzień przed wigilią Bożego Narodzenia parę słów napisać. Odnoszę bowiem wrażenie, że w całym adwencie jest ona jakoś pomijana. I oczywiście nie chodzi mi o to, że jest ważniejsza niż przychodzący Chrystus – nic z tych rzeczy. Miriam nie zwraca na siebie uwagi. Jest skoncentrowana na Tym, którego nosi w swoim łonie, którego będzie wychowywała. Pomyślmy jednak o tym, jakim dziwnym i tajemniczym dla niej czasem musiała być ciąża. Same okoliczności zajścia w ciążę są dosłownie bezprecedensowe. Nie będę opisywał sceny zwiastowania, znamy ją wszyscy. Zastanawiam się co czuła Maryja po odejściu archanioła? Czy pojawiła się w jej młodym umyśle myśl „nie, to nieprawda, zmęczona jestem, przywidziało mi się, śnię na jawie”? Nie byłoby to dziwne. W końcu Maryja jest takim samym człowiekiem jak każdy z nas. W czasie zwiastowania była młodą, około piętnastoletnią dziewczyną. Czy nie pomyślała sobie, że może to jakieś młodzieńcze fanaberie? Miała przecież prawo tak pomyśleć.
Idźmy jednak dalej. Po zwiastowaniu Maryja udaje się do swojej ciotki Elżbiety, która również w nieziemski sposób jest w ciąży. Spotykają się więc dwie kobiety niesamowicie obdarowane przez Boga. W domu Elżbiety Maryja spędza pierwsze miesiące swojej ciąży. Co ciekawe, nie spędza ich ze swoim narzeczonym Józefem, a właśnie z ciotką. Myślę, że była to bardzo dobra decyzja. Maryja oswaja się ze swoją sytuacją w domu kobiety, która jest w podobnej sytuacji. Myślę, że razem z Elżbietą spędziły ogromną ilość godzin na zastanawianiu się nad swoim położeniem i swoim wyróżnieniem. Dzieliły się radościami, refleksjami, obawami, smutkami. I nawzajem się umacniały i wspierały. Decyzję Miriam o wyprawie do Elżbiety można zatem uznać za całkowicie uzasadnioną. Może Maryja chciała tak po ludzku sprawdzić prawdziwość słów Gabriela?
Po krótkim opisie wizyty u ciotki opis przebiegu ciąży zostaje urwany. Wiemy jedynie, że Maryja przebywała u niej 3 miesiące. Możemy się domyślać, że 3 miesiące oznaczają tutaj do narodzin Jana Chrzciciela. Gdy bowiem Gabriel przybył objawić Miriam jej wybranie, to oznajmia jej, że Elżbieta jest już w 6 miesiącu. Wiemy, że po powrocie Maryi do Nazaretu jej narzeczony Józef chciał ją oddalić, czyli zerwać zaręczyny. Nie ma co się mu dziwić – narzeczona znika mu na 3 miesiące, a gdy wraca, jest w widocznej ciąży. Co miał sobie pomyśleć? To, co pomyślałby każdy chłop – pewnie go zdradziła. Ale gdzieś z tyłu głowy musiała mu kołatać myśl, że to niemożliwe, że taka wspaniała kobieta nie zrobiłaby czegoś takiego. Gdy Bóg zainterweniował do niego we śnie – nie miał już wątpliwości. A raczej miał ich pewnie jeszcze więcej, ale zdecydował – to jest moja narzeczona, kocham ją, nie pozwolę jej skrzywdzić, sam jej nie skrzywdzę.
A co działo się w sercu Miriam? Czuła w sobie rozwijające się dziecko, o przywidzeniu nie mogłoby być już zatem mowy. Czy się bała? Myślę, że tak. Wiedziała, że zostanie matką Boga, że to już naprawdę nie żarty. Myślę, że w jej głowie było mnóstwo pytań, obaw, wątpliwości. Myślę, że cały czas rozmawiała z Bogiem, pytając Go, o co chodzi, jak to będzie. Jej fenomen polega na tym, że nie dała się ponieść emocjom. Rozważała wszystko w swoim sercu tzn. że wszystko miała dokładnie przemyślane i przemodlone. Była rozsądna, zrównoważona. Sądzę, że wraz z rozwojem ciąży była coraz bardziej niespokojna i zalękniona. Miała mnóstwo myśli i obaw związanych może nawet z samym porodem. Jak to będzie urodzić Boga? Jak będzie wyglądał? Czy będzie bolało czy może Jezus wyjdzie z jej łona zupełnie bezboleśnie? Nie znamy na te pytania odpowiedzi. Poznamy je pewnie dopiero w Niebie, gdy będzie okazja zapytać o to osobiście Miriam.
Pomyślmy w święta również o Maryi. Niech w centrum będzie Ten, którego urodziła, ale pomyślmy też o tym, ile ona przeszła. Ile musiała pokonać w swoim życiu różnych zmartwień, jak musiała się czuć niezrozumiana, a jednocześnie wyróżniona. Postarajmy się na tyle, na ile to możliwe wczuć się w sytuację młodej dziewczyny z Nazaretu, pięknej, uśmiechniętej, pełnej planów na przyszłość, podekscytowanej zbliżającymi się zaślubinami z Józefem, jej wymarzonym mężem. Zobaczmy jak bardzo musiało się zmienić jej życie, jak bardzo ona musiała być przesiąknięta Bogiem. Uczmy się tego od niej. Prośmy ją, aby uczyła nas bycia z Bogiem. Ona doświadczyła tego jak nikt inny przed nią i po niej.
Student dziennikarstwa i komunikacji społecznej na KUL, pasjonat literatury, tworzę różne grafiki :)