„Gdy zaś Jezus narodził się w Betlejem w Judei za panowania króla Heroda, oto Mędrcy ze wschodu przybyli do Jerozolimy i pytali: „Gdzie jest nowo narodzony król żydowski? Ujrzeliśmy bowiem jego gwiazdę na Wschodzie i przybyliśmy oddać mu pokłon […] A o to gwiazda, którą widzieli na wschodzie, szła przed nimi, aż przyszła i zatrzymała się nad miejscem, gdzie było Dziecię. Gdy ujrzeli gwiazdę, bardzo się uradowali. Weszli do domu i zobaczyli Dziecię z Matką Jego, Maryją; upadli na twarz i oddali Mu pokłon. I otworzywszy swe skarby, ofiarowali Mu dary: złoto, kadzidło i mirrę” (Mt 2, 1-2; 9-12)
Wyjątkowo niewiele wiemy o Mędrcach ze wschodu, kiedyś nazywanych królami. Zobaczyli tajemniczą gwiazdę, uznali, że zwiastuje ona narodzenie Króla żydowskiego, widać niezwykłego skoro towarzyszyło temu zjawisko astronomiczne. Zostawili swoje domy, wzięli dary i ruszyli w długą i niebezpieczną wędrówkę. Mieli jeden imperatyw – dotrzeć do Niego i oddać Mu pokłon. Byli Mędrcami, to prawda, jakże jednak wielką i potężną musieli mieć nadzieję, może wiarę i wolę, by wiedząc tak niewiele, iść tak daleko.
Gwiazda sugerowała narodziny Króla. Zapewne wiedzieli jak wygląda dwór królewski, może nawet byli świadkami narodzin jakiegoś królewskiego syna – fanfary, uczty, złota kołyska. Ewangelista nie notuje ich rozczarowania czy choćby zdziwienia, gdy zobaczyli ubogą rodzinę i zwykłe owinięte w pieluszki niemowlę. Byli Mędrcami! Padli na twarz i oddali Mu pokłon. Cóż dodać? Nieraz może tak właśnie trzeba. Nie pomylili się, nie zawiedli, dotarli do celu. Oddali pokłon!
Nie musimy dosłownie ich naśladować. Za mało pewnie mamy wiary i mądrości. Nieraz wystarczy dotknąć Jego płaszcza, jak uczyniła owa chora kobieta. Nieraz można Go „przymusić” by został z nami, „gdyż ma się ku wieczorowi i dzień już się nachylił” i idzie ciemna noc. Możemy przyjść jak Nikodem właśnie w nocy, albo oblać Mu stopy łzami, możemy zaprosić Go na ucztę weselną jak w Kanie, czy na wieczerzę jak celnik Zacheusz. Możemy nawet krzyczeć głośno o pomoc, jak uczynił to niewidomy Bartymeusz. On zawsze przyjdzie nie czekając na nasze dary i pokłony.
Jestem kustoszem (pracuję na Wydziale Nauk o Wychowaniu UŁ), a prywatnie miłośnikiem górskich wędrówek. Kiedyś, przez wiele lat wspierałem młodzież i narzeczonych w ich wędrówkach, może nie po górach, ale równie nieprzewidywalnych i ciekawych szlakach na drodze do sakramentu małżeństwa. Prowadziłem spotkania formacyjne. Czas ten pełen inspirujących rozmów i przemyśleń zaowocował upodobaniem do zgłębiania Pisma Świętego i poszukiwania coraz to wartościowszych sposobów na jego osobiste odczytywanie.