Zjadł, poszedł się pomodlić i dał się aresztować.
Następnego dnia osądzili go, wyśmiali i zabili.
Gdy On leżał w grobie, a najbliżsi pokryli się żałobą – zabójcy świętowali.
On zmartwychwstał, najbliżsi się radowali – a zabójców pokrył strach.
Tak, Zmartwychwstał. Wcześniej jednak towarzyszyliśmy Mu w Ostatniej Wieczerzy i Męce.
Jednak, czy byliśmy z Nim wystarczająco dużo?
Mam niedosyt. Niedosyt tego, że nie potrafiłem być jak św. Jan – do końca pod krzyżem.
Pomimo tego, że byłem, to pewnie zbyt mało.
I wtedy zaczynają się tłumaczenia. No bo jak, być z Nim? Jak obserwować grób po to, by doczekać Zmartwychwstania? Jak czuwać, gdy wszystko ma być w określonych ramach
czasowych? Jak czuwać przy zmarłym, gdy wypraszają nas z „kostnicy”?
A wystarczyło może być do końca. W tych określonych „ramach czasowych”, maksymalnie je wykorzystywać. A tego nie zrobiłem, bo „przecież teraz są inni”, a ja „chciałbym być tutaj sam-na-sam, ale tego nie mogę, bo Cię zamknęli, na klucz”.
Mam poczucie źle przeżytego Triduum. Być może to wina zarządcy parafii, że określił „sztywne ramy czasowe adoracji”?
Smutne, że dożyliśmy czasów, gdzie nie można w te najważniejsze dni, w dowolnym czasie iść do Kościoła i czuwać z umęczonym i Zmartwychwstałym. Że ktoś zamyka drzwi i zostawia Go samego.
Jednak, czy wystarczająco wykorzystałem ofiarowany mi czas? Chyba nie, a szkoda.
Ale On się tym nie przejął – i Zmartwychwstał.
A ja czekam przyszłego roku, by lepiej wykorzystać dany mi czas. By być z Nim do końca.