Jestem Faryzeuszem. Trzymam swoje życie twardo w swoich rękach. Nie chcę obumierać. Nie puszczam.
Wypełniam prawo – to mi daje poczucie, że jestem o.k. i czuję się bezpiecznie. Według moich zasad i planów się realizuję. Jestem przyjęty, bo jestem w porządku. Od A do Z, przynajmniej się staram. Pozwala mi to oceniać i siebie, i innych. Przez pryzmat sprawiedliwości.
Nie idę na krzyż. Nie chcę skakać w przepaść. Nie chcę chodzić po wodzie.
Walczę – ze sobą, sam ze swoimi słabościami. Z innymi – bo ja wiem lepiej, jak trzeba. Bo wiem i już. Poznałem księgi, znam prawo. Dużo czytam i myślę. Jestem inteligentny. Prawy. Praworządny.
Miłosierdzie? Jest dla słabych, niesamodzielnych, a może i dla głupich. Nie potrzebuję zbawiciela, sam się przecież zbawiam. Ja zbieram punkty. Sam. Ja jestem silny. Wystarczający. Na szczęście nie taki jak oni, bo porządny.
Jestem Faryzeuszem.
Unikam tych, którzy źle się mają. Moją pasją jest wytykanie innym błędów. Zastraszanie ich karą, piekłem. Nie akceptuję słabości ani u siebie, ani u innych. Staram się z całych moich sił je wyplenić. Dążę do perfekcjonizmu. Może jestem idealny? Lub prawie idealny? Nie jestem uczniem a nauczycielem. W imię prawa i przepisów występuję przeciwko drugiemu. Bóg jest sędzią sprawiedliwym. Karze. Srogo karze. Trzeba się doskonalić. Zaciskać zęby.
Skupiam się na sobie. Stale i niezmiennie. Ja, ja, ja. To dla mnie. O mnie. Za mnie. Przeze mnie. Dzięki mnie. Według mnie.
Ja, ja, ja jestem Faryzeuszem.