LOADING

Type to search

Gdy Bóg się rodzi wśród fal

Magdalena Pawlica 18 grudnia 2018
Share

Lekarze, kolejarze, kierowcy, misjonarze, dziennikarze oraz piloci dreamlinerów. Jest wiele profesji, takich jak te, które odmienią życie i sposób spędzania świąt Bożego Narodzenia. Ale choinka i opłatek daleko na morzu, to już prawdziwa przygoda i ogromna tęsknota… .

Nie ma drugiego takiego dnia w roku, kiedy tyle zniecierpliwionych dziecięcych oczu wypatrywałoby pierwszej gwiazdki na niebie i tyle bliskich sobie osób razem zasiadałoby do uroczystej wieczerzy.

W polskiej tradycji Wigilia ma szczególny charakter. W ten świąteczny wieczór w naszych domach panuje atmosfera rodzinnej więzi, serdeczności i ciepła, a także refleksji. Większość z nas nie wyobraża sobie spędzenia tego wyjątkowego czasu z dala od rodziny. Jednak są wśród nas tacy, którzy muszą się zmierzyć z tym trudnym doświadczeniem.

Najdalej od bliskich spędzają Święta marynarze i niezależnie od tego, gdzie cumują ich statki, ten czas zawsze obchodzony jest uroczyście. O tym jak spędzało się święta na morzu dawniej i dziś opowiadają nam dwa zaprzyjaźnione wilki morskie.

Zielone drzewko na środku oceanu

 „Przygotowania do Wigilii rozpoczynały się jeszcze w Gdyni przed wyjściem statku w morze” – wspomina pan Leon, 86-letni emerytowany marynarz.  Na liście rzeczy koniecznych do zbudowania świątecznej atmosfery numerem jeden była choinka.

W latach 50. zabranie drzewka w półroczny rejs nie było możliwe, ale z chwilą pojawienia się na statkach pomieszczeń klimatyzowanych choinki przechowywano w chłodni.  W Wigilię dekoracją choinki z zapałem zajmowała się cała załoga. Pod choinką nie brakowało prezentów dla wszystkich. Wcześniej losowano osobę, dla której trzeba było przygotować drobny prezent do 5$.

„W tym czasie moją pasją była fotografia. Najczęściej prezentem dla kolegów było ich zdjęcie, które udało mi się, bez ich wiedzy, zrobić w jakichś ciekawych okolicznościach” – uściśla marynarz-fotograf.

Była choinka, prezenty i wielkie napięcie w oczekiwaniu na Boże Narodzenie.

Kolację wigilijną rozpoczynał kapitan, a następnie wszyscy dzielili się opłatkiem i składali sobie życzenia.

„Nigdy nie zapomnę tych momentów dzielenia się opłatkiem. Każdy miał swój, ale oprócz tego ochmistrz wcześniej nas zaopatrzył tak, żeby dla każdego starczyło. To był najprzyjemniejszy moment, czas zbliżenia, z życzeniami i właśnie opłatkiem” – wspomina, nie ukrywając wzruszenia, marynarz.

Cała uroczystość wigilijna odbywała się w trzech mesach, czyli pomieszczeniach na statku, w których jada się posiłki i spędza wolny czas. „Załoga pokładowa miała swoją, oficerska też swoją, salonik był kapitański. Jeśli byli pasażerowie, zasiadali do stołu w towarzystwie kapitana, starszego oficera, starszego mechanika”. – uściśla pan Leon.

Wigilijne menu na statkach Polskich Linii Oceanicznych było przygotowane zgodnie z polską tradycją. Na pięknie nakrytych stołach podawano  minimum 12 potraw.  Pierwszym daniem były zupy: grzybowa, rybna i, oczywiście, grochówka.  Jak wspomina Pan Leon, „Trzy rodzaje zup to już minimum było. W zależności od pomysłów kucharza, a z kucharzami różnie bywało. Niektórzy byli artystami wymyślającymi istne cuda”.

Ryby, przede wszystkim karpia, zabierano z Polski.  Jeśli statek w tym czasie znajdował się w strefie ryb oceanicznych, ochmistrz  na stół wigilijny zamawiał u ship chandlera dodatkowe ryby, które załoga uprzednio sobie zażyczyła. Uroczysty charakter kolacji dopełniała lampka wina.

„Najczęściej było to wino czerwone, gdyż zabieraliśmy ze sobą takie z czarnej jagody leśnej, które dostarczała nam spółdzielnia »Las«” – dodaje pan Leon.

Po spożyciu niecodziennych dań, jeśli różnica czasowa na to pozwalała, można było połączyć się z bliskimi i złożyć sobie bardzo krótkie życzenia dzięki Radiu Gdynia. Kolejka oczekujących na taką możliwość była długa. Dla wielu to były kolejne Święta z dala od rodziny. Dla jednych wyjątkowy, dla innych niezrozumiały sposób spędzania świąt Bożego Narodzenia.

Następnie wszyscy zbierali się razem i rozpoczynała się tak zwana „nasiadówka”. Kolędy i historie przywoływane z rodzinnych miejsc było słychać do północy, a zahartowanym sercom marynarzy rzuconych gdzieś na koniec świata trudno było ukryć wzruszenie i tęsknotę. Kolędowania pozwalało zapomnieć o tych uczuciach i poczuć się wśród kolędników jak w rodzinie. Oddalenie od domu zbliżało i jednoczyło wszystkich, a statek w czasie Wigilii stawał się wspólnym domem.

Wiele się zmieniło od czasu, kiedy pan Leon pływał po dalekich morzach, jednak wigilijne spotkanie przy uroczyście zastawionym stole ciągle ma miejsce na statkach pod polską banderą.

Od roku 1999 kapitanowi Krzysztofowi nie zdarzyło się pływać na statkach z wyłącznie polską załogą, ale jak sam mówi: „Zawsze, jak płynę, to opłatki biorę. Nawet jak mam Filipińczyków czy Rosjan to zgodnie z naszą tradycją dzielimy się nimi”.

Mimo napiętego harmonogramu prac na pokładzie zawsze udaje się wygospodarować czas na wspólną wigilię. Lekki sztorm nie robi tutaj na nikim wrażenia. „Morze to jest morze” – kwituje krótko.

Do stołu siadają wszyscy marynarze, oprócz tych czuwających na mostku. Jeżeli na statku jest polski kucharz, to na stole wigilijnym pojawiają się dania polskiej kuchni. Czasami zdarza się, że podczas uroczystej kolacji przeplatają się wigilijne tradycje z różnych krajów (według zwyczajów całej załogi).

„Płynąłem kiedyś z Filipińczykami – katolikami, którzy na Wigilię przygotowali sobie tradycyjne danie, czyli prosiaka, przyrządzonego własnoręcznie na grillu, na zewnętrznym pokładzie”. – wspomina ciągle zaskoczony kapitan.

Międzynarodowa załoga daje okazję do poznania różnych obliczy świąt Bożego Narodzenia, ale jednocześnie sprawia, że tęsknota za rodzinnym domem, za krajem staje się jeszcze bardziej dotkliwa. A wspólne świętowanie przy stole, niestety, nie trwa długo – „Chwilę się posiedzi i pogada – tyle. Mimo wszystko to jest praca.” – uzasadnia kapitan Krzysztof.

Wbrew pozorom praca pomaga marynarzom szybciej spędzić czas po wspólnej wieczerzy, kiedy niełatwe do odgonienia są myśli, że oto kolejne święta spędzają z dala od domu, od bliskich. Chociaż świat nowych technologii sprawia, że ta rozłąka nie jest aż tak dotkliwa jak za czasów pana Leona, emerytowanego marynarza.

Dziś – jak podkreśla kapitan Krzysztof – dzięki łączności satelitarnej, w którą wyposażony jest każdy statek, marynarze przy pomocy telefonów komórkowych mogą połączyć się z rodzinami i w tym świątecznym czasie choć w małej części być bliżej siebie. Pod tym względem świat XXI. wieku jest bardziej łaskawy dla marynarzy, niż ten sprzed zaledwie kilku dekad.

Zasiadając przy wigilijnym stole. Łamiąc się opłatkiem z bliskimi i otwierając piękne prezenty, pamiętajmy o tych, którzy pełniąc służbę dla nas wszystkich, muszą zostawić swoje rodziny. A szczególnie pomyślmy o wilkach morskich, którzy tam – wśród fal – witają nowo narodzone Dzieciątko Jezus. I my ich serdecznie pozdrawiamy – Ahoj marynarze! Bóg się rodzi!

Tags:

You Might also Like

Leave a Reply