– Jestem Misjonarzem Klaretynem. To zgromadzenie misyjne, powstało w Hiszpanii w roku 1849. Sytuacja była trudna – napięcia wojenne z Francją, wielu mężczyzn poszło walczyć, brakowało księży. Nasz Założyciel, Antoni Klaret, wtedy niepozorny chłopiec, dostrzegł, że brakuje księży i nie głosi się Ewangelii. Widział wielką potrzebę głoszenia kazań i rekolekcji. Początki były skromne. Kiedy był już księdzem i zadeklarował biskupowi dyspozycyjność głoszenia misji i rekolekcji, proboszczowie i inni biskupi zaczęli go zapraszać: „Przyjdź do mojej diecezji, trzeba przeprowadzić misje…”. Był tak dobry i popularny, że chętnie go zapraszano i słuchano. Ale zrozumiał, że sam nie zdoła sprostać tak wielu zaproszeniom. Ponieważ znał różnych księży, wybrał tych najlepszych. I tak sześciu kapłanów zaczęło mieszkać razem i wyjeżdżać, żeby głosić Ewangelię.
– Są jednak na świecie takie miejsca, gdzie oni są potrzebni. Dlatego w Polsce przygotowuje się misjonarzy, którzy po formacji wyjeżdżają na misje. Nasz charyzmat jest więc wciąż aktualny.
– Kiedy byłem w liceum, nasza klasa pojechała na rekolekcje, które prowadził klaretyn. Od tego momentu zacząłem poważnie myśleć o życiu zakonnym. Później jeździłem na rekolekcje, spotkania modlitewne, żeby znaleźć jasną odpowiedź na pytanie o dalszy kształt mojego życia. Doszedłem wtedy do przekonania, że Pan Bóg chce, żebym został Misjonarzem Klaretynem. Jedne z rekolekcji prowadzili misjonarze z Białorusi i z Syberii. Opowiadali o tym jak tam jest, o braku kapłanów, o cierpieniu ludzi. Pomyślałem, że skoro nic nie trzyma mnie w Polsce, a tam ludzie czekają, to pojadę do nich. I z takim pomysłem wstąpiłem do Zgromadzenia. Zaraz po święceniach byłem cały rok na Syberii w Krasnojarskim kraju, siedem tysięcy kilometrów stąd. Piękny czas.
– Nie jest trudno, bo ludzie sobie bardzo cenią obecność kapłanów, przynajmniej ci wierzący. Nawet bardziej niż w Polsce. Dlatego, że jest ich mniej, dlatego, że trudniej się dostać do księdza, dlatego, że odległości są o wiele większe. Spotkanie z księdzem to wydarzenie. Niektórzy jadą pociągiem wiele godzin, żeby się wyspowiadać, niektórzy miesiącami czekają, żeby wziąć ślub. Trudniej jest pod względem duchowym. W Polsce jest większe zaplecze ludzi modlących się, jest więcej kościołów. Nie czujemy tego, ale kiedy wyjedziemy do innego kraju, niekoniecznie na Wschód, ale też na Zachód czy gdziekolwiek poza Polskę, to czuje się, że jest inaczej. Na Syberii czułem jakbym został odcięty lub pozbawiony światła, mocnego światła duchowego. Samotność. Można się pogubić. Nie byłem na to przygotowany, nie wiedziałem że jest tam pewna pustka.
– Tak. W Polsce nie odczuwamy tego tak mocno. Owszem, spotyka się osoby niewierzące, ale są one z wierzących rodzin, i tak są zanurzone w modlitwę swoich krewnych, sąsiadów… Natomiast tam ateizacja była tak przygotowana i przeprowadzana, że ludzie rzeczywiście w Boga nie wierzą – z pokolenia na pokolenie – i mają swoje naukowe argumenty, że Pana Boga nie ma, że po śmierci nic ich nie czeka. Oni żyją w takim przekonaniu. Na poziomie ewangelizacji trudniej jest się przebić, nawet ze swoim świadectwem.
– Zawsze jest szansa. Mamy na przykład współbrata, który pochodzi z rodziny komunistycznej i niewierzącej. Kiedy spotkał się z Misjonarzami Klaretynami, zrobiło to na nim takie wrażenie, że przyszedł do wiary i wstąpił do zakonu. Następnie jego rodzice przyjęli chrzest. Do każdego serca można się dostać. Misjonarz lub jakakolwiek wierząca osoba – cały Kościół jest misyjny – jest światełkiem, może pierwszym w życiu, którego obecność stawia człowiekowi pytania – „Co wybrać, czy jest tylko ta pustka w którą wierzę, ciemność, czy jest coś innego?”. I dopóki nie spotka tego świadka, światełka, nie ma szansy na alternatywę.
– Kiedy pytano naszego ojca Antoniego z Krasnojarska czy misjonarze są potrzebni, mówił, że oczywiście, że tak, ale najbardziej przydałyby się wierzące rodziny, chociaż kilka rodzin. Mówił, że to czasem bardziej przekonuje ludzi niż misjonarz. Zwykli ludzie, którzy pracują, mają swoje problemy, wychowują dzieci, a jednak opierają się na Panu Bogu i modlą się codziennie – to świadectwo jest bardzo mocne.
– Osoba duchowna rzeczywiście ma przywilej stanięcia na ambonie i autorytet głoszenia Ewangelii, autorytet nauczycielski, wypływający z natury święceń. Świadectwo osoby świeckiej jest tak samo prawdziwe, tylko głoszone w innym miejscu. Czasem nie wprost, bo przez świadectwo swojego życia zgodnego z Ewangelią. Na przykład, kiedy inni kradną, oszukują swoich przełożonych, świecki ewangelizator, chrześcijanin, mówi: „Nie, ja będę się uczciwie rozliczał, nie będę szukał korzyści na boku”. To stawia pytania: „Dlaczego nie chcesz iść tak jak my po łatwe pieniądze, dlaczego czytasz Pismo Święte, dlaczego słuchasz takiej muzyki? Dlaczego nie narzekasz, kiedy jest ciężko, kiedy straciłeś pracę albo kiedy choruje ktoś bliski?”. W Polsce często się narzeka, a jeśli ktoś potrafi inaczej, z perspektywy wiary, z nadzieją, popatrzeć na to, co się dzieje, to się wyróżnia, taka postawa stawia pytania.
– Dla mnie ewangelizacja jest dzieleniem się skarbem, który znalazłem. Jest jak światło. Niosę ten skarb, to światło ludziom, którzy są w ciemności – jakby zamknięci w piwnicy, nie wiedzący jak z niej wyjść. Dzięki temu światłu, dzięki Jezusowi Chrystusowi, mogę ich wyprowadzić na wolność. Wolność, która nie polega na „rób co chcesz”, ale jest to wolność, w której mogę dawać siebie braciom i siostrom, wszystkim ludziom – przyjaciołom i nieprzyjaciołom. Ta przyjaźń i nowa miłość przechodzi nawet przez granicę śmierci, nie kończy się. A chyba tego ludzie najbardziej się dzisiaj boją – śmierci, końca, rozstania. Chrześcijaństwo jest ogłoszeniem tego, że śmierć została zwyciężona, że nie ma się czego bać, że miłość zwyciężyła. To, co Pan Jezus zrobił na krzyżu, my po prostu ogłaszamy. To już się stało. Tak, tym jest dla mnie ewangelizacja.
W ewangelizacji, w głoszeniu Pana Jezusa, największym hamulcem jest własna słabość. Mówię wielkie słowa na temat zbawienia, ratunku, a tak naprawdę sam go potrzebuję – przez moją grzeszność i słabość, przez niewłaściwe wybory, czasem przez antyświadectwo. To mnie może sparaliżować i zahamować. Myślę sobie: „Z czym ty idziesz do ludzi? Kim ty jesteś?”
– Można zamknąć się w sobie i powiedzieć „Nie jestem godzien, żeby powiedzieć choć słowo o Ewangelii”, albo „Moja ewangelizacja jest za słaba, przygnieciona grzechem”. Można też zaryzykować i powiedzieć najpierw sobie samemu „Wierzę, że Pan Bóg ma dla mnie miłosierdzie, dla takiego grzesznego człowieka. Jeżeli więc On chce mnie na tej ziemi i chce, abym ewangelizował, to też ten człowiek, do którego jestem posłany – również słaby człowiek – może mieć nadzieję i ratunek”.
– Pod tym względem podoba mi się bardzo świadectwo św. Pawła, który ma tę świadomość – mówi: „ja zabijałem chrześcijan, jestem płodem poronionym”. Czuje na sobie ten ciężar zła, które zrobił, a jednak to go nie powstrzymuje. Mówi: „Ja głoszę nie siebie, ale głoszę Kogoś, kto mnie uratował”. Mnie to właśnie przekonuje. Nie głoszę swojej bezgrzeszności: „Zobaczcie jaki jestem dobry i dzięki temu moja ewangelizacja jest prawdziwa i wiarygodna”. Paradoksalnie, mój grzech, chociaż osłabia przesłanie, to tym bardziej objawia światło Pana Jezusa – „Nie patrzcie na mnie, patrzcie na Niego”.
Trzeba tylko w to uwierzyć i nie dać się przekonać Oskarżycielowi, który wypomina przeszłość i słabość. Trzeba patrzeć w światło – w Pana Jezusa.
– Trzeba się skontaktować na przykład z nami – napisać lub zadzwonić. Bywa tak, że ludzie świeccy przyjeżdżają na jakiś czas. Najczęściej są to osoby stanu wolnego, ale również rodziny z Polski, które przyjeżdżają, żeby ewangelizować, dzielić się swoją wiarą. Jeżeli ktoś otwiera swoje serce – tak jak ja to kiedyś poczułem, że chcę pojechać na Syberię – jeśli jest jakiś niepokój w sercu, to może Pan Bóg zaprasza żebyś przyjechał, w takim stanie w jakim jesteś – sam lub ze swoją rodziną, bratem albo siostrą. Tam się znajdzie i mieszkanie, i praca, i pomoc, i ciuchy – zimno nie będzie. Te wszystkie rzeczy zewnętrzne, o które się martwimy, to najmniejszy problem. Tylko znaleźć w sobie tę odwagę i zdecydować się, a Pan Bóg już tam ma cuda przygotowane do zrobienia, które sam chce zrobić.
Jestem tą, która wróciła do domu.