LOADING

Type to search

Share

Tytuł filmu hiszpańskiego reżysera Oscara Parra de Carrizosa – „Cierń Boga”, mógłby sugerować kolejną po „Pasji” Mela Gibsona produkcję skupiającą się na cierpieniu, Krzyżu i męce Chrystusa.

CiernBoga_plakat_www_framedNic bardziej mylnego, choć w końcowych scenach, owszem, ujęcia pasyjne są ukazane z godnym współczesnej kinematografii realizmem, dalekim od dawniejszych filmów ewangelicznych, po których ciężko było sobie wyobrazić by ten sąd, więzienie i Via Dolorosa, były tak straszne, skoro krew pojawiała się symbolicznie. A już w ogóle nie sposób było doszukać się choćby ułamka z ran po 5480 ciosach, które zadano Jezusowi (wg objawienia Św. Brygidy).

Większa część filmu pokazuje codzienne życie i nauczanie wcielonego Boga, ale bardziej podkreślając jego człowieczeństwo niż boskość, a ciężar narracji, w sposób nowatorski przenosząc na towarzyszących mu ludzi. Na stronie polskiego dystrybutora filmu, firmy Kondrat-Media, czytamy, że jest to relacja ostatnich trzech lat życia oczami apostołów. Ja jednak poszerzyłbym to grono „narratorów” – bo nie tylko apostołów, ale i Matki, żony i teściowej Szymona, Marty, Marii i Łazarza, faryzeusza, rzymskich żołnierzy i innych.

Co ciekawe, twórcy filmu zdają się uznawać za nieistotnych w tym ludzkim wymiarze – Piłata czy członków Sanhedrynu – którzy w ogóle się nie pojawiają. Jakby chcieli podkreślić, że ten „cierń” Boga, który przychodząc do ludzi, wbija On w nasze umysły i dusze, by nieustannie pobudzał nas do czujności przed grzechem, by nie pozwalał usypiać naszym sumieniom, ten cierń nie dotknął zbyt wnikliwie tych postaci. Annasz, Kajfasz i inni kapłani, nawet nie dali go sobie wbić. Piłat dostał szansę przyjęcia tej zbawiennej „rany”, ale niejako wyjął sobie ten cierń – obmywając dłonie. Film pokazuje nam tych – którzy mimo różnych ludzkich lęków, wątpliwości, zagubień, jednak bożego ciernia nie odrzucili. Nawet Judasz jest pokazany nie tylko z perspektywy w jakiej najczęściej o nim myślimy, ale widzimy jakie niepewności, przywiązania myślowe, schematy z których nie udało mu się uwolnić, nawet mimo takiej bliskości Boga, doprowadziły go do zdrady.

W ślad za przesłaniem filmu idzie także jego realizacja, szczególnie zwracają na siebie uwagę liczne bliskie kadry, jeszcze bardziej skupiające widza na poszczególnych bohaterach, oraz co rzadkie we współczesnym kinie – celowe dłużyzny, które pomagają wczuć się w powszedniość widzianych scen. To nie film akcji, gdzie kamera skacze ze sceny na scenę, z taką szybkością, że nie mamy szansy zdążyć zarejestrować szczegółów tła, tutaj na przykład w jednej z pierwszych scen, gdy Jezus idzie powoli z dwoma pierwszymi apostołami, idzie i idzie, w nieruchomym kadrze, nie sposób odnieść wrażenia, że specjalnie idą tak powoli, byśmy mieli czas się zdecydować wstać z foteli i pójść za nimi.

Kolejne zaskoczenie –  zwłaszcza po kilku spektakularnych biblijnych produkcjach oraz kilku jeszcze bardziej widowiskowych, a za to mniej wiernych Biblii – to brak „cudownych” scen. Próżno zastanawiać się jaki efekt specjalny zostanie użyty do chodzenia po wodzie czy wniebowstąpienia – tych scen po prostu nie zobaczymy, a niezwykle obfity połów Szymona poznajemy jeno z jego trajkoczącej relacji dla żony. Można by pewnie pokusić się na podejrzenie, iż w mocno zlaicyzowanej Hiszpanii nie znaleziono dość majętnych sponsorów by na takie efekty specjalne sobie pozwolić, jednak trzeba uczciwie przyznać – ten sposób narracji kamery, doskonale wpisuje się w całość filmu, i choć na początku jeszcze się czeka na te „cuda” kinematografii, to później im bardziej wchodzimy w klimat rozmów i relacji, tym szybciej o tym zapominamy. I nawet mimo tego, że reżyser daje nam aż 141 minut takiej ubogiej, quasi-teatralnej narracji, to możemy wyjść z kina z poczuciem niedosytu, bo jeszcze tyle innych scen, przypowieści, spotkań Jezusa z ludźmi, chcielibyśmy zobaczyć właśnie z tej perspektywy.

Przed uroczystą polską premierą filmu (w Hiszpanii obraz ten wszedł na ekrany rok temu), która odbyła się w środę 17 lutego w Kinie Wisła w Warszawie, pan Michał Kondrat, (polski dystrybutor) mówił do licznie zgromadzonych widzów, że chciałby, by ludzie wizytę w kinie na ten właśnie film, nieprzypadkowo wprowadzony do kin w okresie Wielkiego Postu, potraktowali jak jedną z form postnego przygotowania na wielkanocne, ponowne spotkanie z Bogiem Zmartwychwstałym. Z pełnym przekonaniem przyłączam się do tego życzenia. Czyś jest niestrudzonym kino-maniakiem, i ponad 2-godzinny seans to dla Ciebie chleb powszedni, czy też wydaje Ci się tyle czasu przed ekranem umęczeniem i miałbyś sobie to kino wpisać na listę pokutnych wyrzeczeń – powinieneś na ten film wybrać się do kina. Oczywiście to apel do chrześcijan… Nie mam zdania natomiast czy powinienem zachęcać (takoż wy) ateistów, gnostyków, czy innych poszukujących. Z jednej strony myślę, że właśnie takie ludzkie pokazanie Chrystusa, mogłoby nawet jeśli nie od razu nawrócić, to może pozwolić w nowy sposób spojrzeć na tych, którzy próbują za Nim podążać w swym życiu… Ale bądźmy szczerzy, niechaj przynajmniej będą to nie-chrześcijanie o wysokiej kulturze osobistej (bo jak wiemy etykieta i religia nie zawsze się splatają, i spotkać można równie łatwo chama nazywającego siebie chrześcijaninem, co jednak wydaje się wewnętrzne sprzeczne, jak i ateuszy o łagodnej duszy i perfekcyjnych manierach), żeby potem naszej uwagi nie rozpraszały (jak niestety zdarzyło się to na premierze) „pielgrzymki” migrujące z sali kinowej podczas Zmartwychwstania (bardzo jasna scena, więc cały ten tłumek widoczny jak na dłoni), lub znany aktor siedzący po sąsiedzku, który przed filmem przez telefon wyjaśnia komuś, że jest na premierze jakiegoś filmu, bo kolega go zaprosił, a już w trakcie filmu, albo się zajada popcornem (swoją drogą, nie przyniósł go chyba z sobą do kina, więc mały przytyk także do kierownictwa Wisły, że w ogóle zarządzili coś takiego jak sprzedać popcornu na taki seans – hadko mości Panowie), albo niemiłosiernie wierci. Choć na uspokojenie własne dodam – może takie właśnie ich człowieczeństwo, ich powszedniość, a właśnie w tę powszedniość, a nie  tylko w świąteczność – Bóg pragnie wchodzić… A w filmie „Cierń Boga” widzimy to mocniej niż w większości innych filmów o Jego wcieleniu.

Reasumując – serdecznie polecam! Film w piątek 19.02 wchodzi na ekrany kin studyjnych w Polsce (w Warszawie – kina Wisła i Praha; wspomniana była także Luna ale nie widzę na razie w repertuarze). Można również zamawiać seanse dla większych grup (od 30-40 osób) w sieci kin Helios. Dystrybutor umożliwia także parafiom zakupienie licencji do emisji filmu (z nośnika DVD – http://kondrat-media.pl/kontakt/).

Tags:

3 Komentarzy

  1. Daria 23 marca 2016

    dziwi mnie troche taka recenzja u was…ja bylam mocno rozczarowana, glownie slabo ukazanym charakterem apostolow, pokazanych bardziej jako prostakow niz prostych ludzi, malo zainteresowanych misja swojego Nauczyciela; mocne niescislosci merytoryczne, zwlaszcza rola Maryji mijajaca sie z prawda (scena gdzie Maryja blaga Jezusa o powrot do domu – apostolowie moze i nie rozumieli do konca poslannictwa Jezusa, ale Maryji to zarzucac?? ), postac Judasza to przeciez nieporozumienie, z Ewangelii znany jako 'zdrajca’ i 'zlodziej’, a tu niewinny chcial pogodzenia zwasnionych stron, lecz pech chcial nie wyszlo…. I dziwna scena sugerujaca ze to Mateusz 'dopomogl’ mu w samobojstwie… Jan to chlystek a nie umilowany uczen… gra aktorska jest slaba i sztywna, chronologia wydarzen to dopiero ciekawostka, jak i powstawianie fikcyjnych osob tu i tam, czy modyfikacja historycznych wydarzen…. nie wspomne juz super niebieskich soczewek aktora odgrywajacego role Jezusa czy jeszcze dziwniejszej jegoz peruki… a szkoda, bo czekam na dobre i rzetelne offowe filmy o Jezusie czy przeslaniu chrzescijanskim, ktore podbuduja czlowieka a nie zniecheca do takiego kina…nie zachecalabym wierzacych, co dopiero nie-wierzacych, ktorym to wiecej szkody moze przyniesc i zametu niz zrozumienia przeslania chrzescijanskiego…

    Odpowiedz

Leave a Reply